Parszywe życie – ruszam, by wygrać
Koniec miesiąca i znów zostałem bez forsy, a już dawno nie miałem żadnych zleceń. Wtedy zjawił się On. Pomachał pieniędzmi i powiedział – Ta gnida nieustannie psuje mi szyki. Zlikwiduj ją!
Zanim zdążyłem przełożyć językiem wykałaczkę (musiałem mieć coś w ustach zamiast papierosów), już go nie było. Cóż. Trzeba było wziąć się do roboty, jeśli chciałem jakoś dociągnąć do pierwszego. Najpierw gorący prysznic. I zgolić ten parszywy dwudniowy zarost! Odkręciłem kurek. Nie leciało nic. Odcięli mi wodę. Znowu. Wyszedłem, głośno trzaskając drzwiami.
Gdzieś pośród chmary ludzi, obsadzonych w smutnych rolach masy oczekującej na pociąg, czaiła się Ona. Przejrzałem Jej zamiary. Wsiądzie do pociągu, poczeka, aż ten ruszy i wtedy zaatakuje. Wszystkie takie same. Jeśli kopią, to tylko leżącego. Parszywe życie. Z zapamiętaniem zapaliłem papierosa i wyrzuciłem dymiącą wykałaczkę. To była moja ostatnia.
Nadjechał pociąg. Wyszukałem komfortowe miejsce przy oknie i wygodnie się rozsiadłem. Wyłoniła się znikąd i od razu skoczyła mi do gardła. Znalazłem się w potrzasku. Rzut okiem na ludzi siedzących obok ze smutnymi i zobojętniałymi minami wystarczył, aby potwierdzić, że ich też miała w garści. Kątem zasmuconego oka dostrzegłem walające się na stoliku ulotki z reklamą kursu szybkiego czytania. Bez wahania zacząłem składać z jednej stateczek. Rozluźniła uścisk. Wziąłem się za następny, a potem za jeszcze jeden.
– Widzisz? – zakpiłem drwiąco, diabolicznie przy tym rechocząc – Teraz role się odwróciły.
Na Jej twarzy pojawił się niepozorny, lecz zdradzający pewność siebie uśmiech.
– Został ci już tylko jeden statek. Poddaj się, a może nie będę dla ciebie zbyt brutalna.
– Po moim trupie – z zaciśniętymi zębami wziąłem się do składania nowego stateczku. Ręce zaczęły mi niepokojąco drżeć, a na udach dostałem wysypki. Statek był już prawie gotów. Pozostało jeszcze tylko poprawić dzioby. Czułem Jej zbliżający się oddech zgniłych ryb. Parszywe życie… – wyszeptałem, kładąc ostatni statek na stoliku obok innych. Przygotowałem się na najgorsze.
Pociąg się zatrzymał. Gdzieś zniknęła.
– Jeżeli myślisz, że to koniec, to się grubo mylisz! – usłyszałem jej głos.
Kiedy się ocknąłem, klęczałem na podłodze pociągu, uderzając w nią pięściami. Ożywione spojrzenia zdumionych pasażerów potwierdziły, że znowu mi się wymknęła.
– Czas na drugą rundę. I ostatnią – dodałem wysiadając z pociągu.
Trop prowadził do pewnej uczelni, na zajęcia prowadzone przez pewnego wykładowcę o stalowych nerwach. Przez półtorej godziny czytał z kartki, dręcząc wytrwale siebie i innych. Takiej okazji nie mogłem przepuścić.
Usiadłem w drugiej ławce, aby mieć swobodne pole do manewru i jednocześnie nie uronić żadnego słowa bezwzględnie odczytywanego z kartki. Zaczęło się. Znów na plecach poczułem jej oddech.
– Teraz cię mam, już mi nie uciekniesz.
Ostatkiem sił zaczepiłem kolegę obok – Musisz mi pomóc, od tego zależy życie moje, nasze i całej sali.
Natychmiast ruszył mi z pomocą.
– B-10.
– Trafiony zatopiony. I-3.
– Trafiony.
– Przestańcie?! – rozległy się Jej błagalne jęki. Byłem nieugięty.
– I-4.
– Trafiony, ale niezatopiony.
Leżała konająca u moich stóp.
– Czy nic nie rozumiecie. Ten, kto zlecił ci tą robotę, tylko czeka, aby tobą całkowicie zawładnąć.
– Kto? – czujnie spytałem.
– Nie kto, ale raczej, co?
– Co?
– Lenistwo!
– E4 – sucho zapadł wyrok kolegi obok.
Nuda umarła a mi nagle wszystkiego się odechciało.
Parszywe życie.
Marcin Byliński