Lada dzień
Reżyser stworzył film w ważnej sprawie, jednak nie udało mu się uciec od prostego schematu jednoznacznie słusznej walki z jednoznacznie opresyjnym systemem.
Akcja Lada dzień rozgrywa się w latach 70. Mimo tego problem w nim poruszany, szczególnie w naszym kraju, do tej pory praktycznie nie istnieje w języku polityki. Najlepiej świadczy o tym debata (a raczej jej brak) w sprawie ustaw o związkach partnerskich, w której przecież o adopcji dzieci przez pary homoseksualne nie mogło być mowy. Ciężko przypuszczać, że najnowszy film Travisa Fine’a przedrze się ze swoim przesłaniem do polskiego widza, zwłaszcza, że jako dzieło nieco rozczarowuje.
Rudy Donatello na co dzień pracuje w klubie gejowskim jako drag queen. Wkrótce do jego życia wkracza prokurator Paul Fliger. Między mężczyznami nawiązuje się więź. Sąsiadka Rudy’ego ma syna z zespołem Downa. Kobieta zostaje aresztowana za posiadanie narkotyków, pozostawiając chłopca samemu sobie. Donatello i Fliger zaczynają opiekować się młodym Marco i niebawem będą musieli stoczyć o niego heroiczną sądową batalię. Niestety reżyserowi nie udało się uniknąć schematu walki w słusznej sprawie – od pewnego momentu staje się oczywiste, że jest to dzieło programowe o jasno wytyczonym celu ideologicznym. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że świat stworzony przez Fine’a jest nazbyt prosty i mało przekonujący. Szkoda, zwłaszcza że Allan Cumming w roli Rudy’ego wypada naprawdę dobrze.
- Lada dzień
- Reż. Travis Fine
(Źródło: tixar.pl)
