Krystyna Ylva Johansson – Małżeństwo po szwedzku
Umberto Eco w posłowiu do Imienia róży napisał, że „wciągnąć się w powieść to jak wyruszyć na wyprawę górską. Trzeba nauczyć się oddychać, wpaść w rytm marszu (…)”. Czytając książkę Krystyny Johansson ma się takie wrażenie przyuczania do marszu. Niestety owo wrażenie towarzyszy nam przez całą lekturę.
Kanwą akcji jest opis życia pięćdziesięcioparoletniej autorki w Polsce Ludowej oraz małżeństwo z korespondencyjnie poznanym Szwedem Elofem. Czytamy więc o jej zmaganiach z językiem i humorami schorowanego męża, o statusie emigranta w Szwecji, o tamtejszej polonii, o krajobrazie i historii miasta Umeå…
Właściwie to czytamy o wszystkim i o niczym. Autorka uczy oddychać poprzez szczegóły, kamuflując swoje emocje w zawiłe i długie zdania. Taki sposób narracji nie pozwala na wyłuskanie wydarzeń istotnych dla akcji. Ponadto historia jest mocno zdeaktualizowana i nie może (wbrew recenzjom z okładki) posłużyć jako przestroga dla młodych dziewcząt – sama bohaterka nie była młodą!
To, co trzeba docenić, to dwie kwestie. Jest to książka perfekcyjnie napisana pod względem językowym, wzór użycia przecinków. Ciekawym jest też pomysł skonstruowania bohaterki na zasadzie ścierania się Rozważnej i Romantycznej. Czy jest to jednak dostateczna zachęta do lektury?
Małżeństwo po szwedzku nie wciąga, ale też nie odpycha. Polecam jako prezent dla naszych babć i mam, dla których wspomnienia komunizmu będą właściwym rytmem marszu. Dla młodego czytelnika – niekoniecznie.
(Anna Iwanowska)
