Nasz profile

Moja tożsamość ‒ kibic

Studenci

Moja tożsamość ‒ kibic

Moja tożsamość ‒ kibic

7.05.1999 Londyn, stadion Wembley, AngliaPolska, eliminacje Mistrzostw Europy

Miałem wtedy dwanaście lat. To był upalny dzień. Nietypowy dla londyńskiej pogody. Jedyną chwilą wytchnienia był chłód, gdy wchodziło się w cień konstrukcji stadionu. Czekałem z moimi rodzicami dwie godziny. Wykończony i popychany przez tłum pijanych Anglików wszedłem na trybuny ich futbolowej Mekki. Miejsca były niefortunnie wybrane ‒ siedziałem pośród morza dumnych synów Albionu. Nie wychylałem się za bardzo ze swoimi sympatiami; sektory polskie były po drugiej stronie…

Anglicy byli weseli, bo pili już przed meczem. Spokojni, bo wiedzieli, że grają ze słabeuszem (tak nas postrzegano). Ich wesołość została zmącona w jednej chwili. Z tunelu wybiegł zawodnik. Polski bramkarz.

 

Był to Adaś Matysek.

W jednej chwili dyskusje ustały. Zaczęli gwizdać. Z dolnych sektorów (a siedziałem wysoko) widziałem, jak rzucali w jego bramkę butelkami po piwie, papierkami, po prostu wszystkim, co było pod ręką.

Ale on nic sobie z tego nie robił. Podbiegł do bramki, zaczął się rozgrzewać z trenerem. Jakby nie widział tego, co się dzieje dookoła. Jakby miał to kompletnie gdzieś. Może podświadomie czuł, że przyjdzie mu być skazanym na pożarcie. Jednak był jak skała ‒ niewzruszony pośród morza dzikiej i bezsensownej agresji…

 

02.09.2001 Chorzów, stadion Śląski, PolskaNorwegia, eliminacje Mistrzostw Świata

Pogoda zupełnie inna. Lało jak z cebra. Miałem na sobie foliowy kapok. Na trybuny wszedłem z ojcem i kuzynem na parę godzin przed meczem. Tłum z czasem zaczął gęstnieć. Wraz z tłumem rosła nadzieja w sercach. Liczyliśmy, że to już dziś, tylko te 90 minut i jesteśmy w finałach.

Wreszcie nadeszła ta chwila. Drużyny wyszły na stadion. Wrzawa rosła z każdą chwilą. Rosła też wiara. Aż wreszcie… radość eksploduje… pierwsza bramka. Długo na nią czekaliśmy. Gol do szatni. 1:0 dla nas. Ryk tysięcy gardeł, skandują i proszą o jeszcze…

 

11.10. 2006 mój dom, wieczór w dniu meczu PolskaPortugalia

Polacy trenują, przyjeżdża czwarta drużyna ostatnich mistrzostw świata ‒ wielka Portugalia. Boski Cristiano z kurtuazją mówi do kamer „Szanujemy naszych rywali”, czyli tłumacząc z portugalskiego ‒rozjedziemy ich tak, że nie zostanie z nich mokra plama. A Leo Benhakker jest prawie pod ścianą… Siadam sobie spokojnie przed telewizorem. Wyszli na murawę, hymny… No i się zaczyna. Poszedłem zrobić herbatę… sypię jedną łyżkę, drugą, mieszam. Przy okazji się oparzyłem. Wróciłem przed telewizor, a tu patrzę ‒ Błaszczykowski biegnie po flance, piłka w pole karne, Lewandowski strzela… Smolarek… ripleja nie zobaczyłem. Dostałem ścierką po głowie, bo rozlałem herbatę.

Teraz się pewnie zapytacie, o co w tym powyżej chodzi. Zgadza się, to są moje wspomnienia…

Dlaczego o tym piszę?

 

Bo czułem na swoich plecach bezsensowną nienawiść.

Bo czułem dreszcze, złość, żal, ból.

Bo było we mnie radosne kołatanie serca, była ulga, była eksplozja szału.

Bo czułem wrzątek na kolanie.

Bo miałem pasję i nadzieję.

 

Moja tożsamość = kibic

A Twoja?

Komentarze

Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także Studenci

Na górę