Wojciech Orliński – Route 66 nie istnieje
Parę lat temu oglądałam na którymś z kanałów Discovery program o drodze 66. Dwóch dziennikarzy przemierzało Amerykę, jadąc właśnie tą szosą, zatrzymywali się w przydrożnych barach, jedli te „jedyne i prawdziwe” hamburgery i krążki cebulowe. Cały program pokazywał, że przejażdżka drogą jest najlepszym, co może nas spotkać, sprawi ona, że zawitamy do samych niesamowitych miejsc, a przy okazji nasza stopa powstanie dokładnie tam, gdzie działa słynna para Bonnie i Clyde. Prawda jest taka, że to wszystko nie jest prawdą.
Wojciech Orliński postanowił położyć kres wszystkim wyobrażeniom o opiewanej drodze 66. W książce „Route 66 nie istnieje” bardzo dobitnie uświadamia nam, jak doszło do zniknięcia tej trasy. Ponadto z uporem maniaka stara się przejechać nieistniejącą już drogę. W takt piosenki „(Get your kicks on) Route 66”. Przemierza stan za stanem, zwiedza muzea i szuka reliktów przeszłości, takich jak muffler man czy saloony dla kowbojów. Przytacza setki historii dotyczących szosy – te o rdzennych amerykanach, gangsterach, prohibicji i mniejszości polskiej w mijanych miasteczkach.
Ta książka zniszczyła mi życie. Może nie dosłownie, ale odebrała mi wyobrażenie, które dał mi program na Discovery. Odniosłam ponadto wrażenie, że Ameryka bardzo chce zapomnieć o tej trasie, gdyż wszystkie drogowskazy uparcie chcą sprowadzić nas na autostradę. Autor bez żadnych skrupułów rozprawił się ze wszystkimi mitami, zaczynając od tego, że drogi tak naprawdę nie ma, kończąc na tym, że prawdopodobnie żadnej z osób, które znam, nie byłoby stać na przejechanie jej w całości. Cały mój smutek minął w momencie, gdy pogodziłam się z upadkiem Route 66. Zaczęłam wraz z Wojciechem Orlińskim jechać fragmentami trasy, prawie że zasiadłam obok niego w wypożyczonym samochodzie. Wraz z przejeżdżanymi milami okazywało się, że większość przydrożnych barów i moteli została wyparta przez sieciówki, ale nadal da się znaleźć miejsca, gdzie serwują niepowtarzalne żeberka (podczas diety polecam pominąć fragmenty o jedzeniu, samo czytanie tuczy). Ponadto wiem już, gdzie kończy się dziki zachód, a gdzie zaczyna, czemu w USA wszyscy mają naklejkę na zderzaku z napisami takimi jak: „Zatrąb, jeśli jesteś za Obamą”, „Zatrąb, jeśli nie lubisz Obamy” czy „Zatrąb, jeśli umiesz trąbić”. Wszystko to dało mi zupełnie nowe wyobrażenie o Ameryce – okazuje się, że ludzie są przyjaźnie nastawieni do świata, a cały kraj jest tak różnorodny i kolorowy jak Indie. Wizytę na nieistniejącej Route 66 dopisałam już do listy marzeń, a książkę polecam każdemu, szczególnie jeśli skrycie marzy o zobaczeniu starej, dobrej Ameryki opisywanej w książkach.