Piotr Schmandt – Gdański depozyt
Oficynka, Gdańsk 2011
Ocena: 3/5
Tajemniczy skarb z przeszłości, gra z udziałem polskiego wywiadu i piękno międzywojennego Wolnego Miasta składają się na obraz powieści Piotra Schmandta pod tytułem „Gdański depozyt”. Po lekturze jednak daje się odczuć pewien niedosyt.
Fabuła powieści toczy się wokół sprawy tajemniczego skarbu rodziny książąt Ostrogskich, tytułowego depozytu, o którym wieść posiada tajemniczy Georg Rook. Informację o zaginionym przed laty skarbie przesyła pracownikom polskiego wywiadu działającym w ramach Komisariatu Rządu Polskiego i Wydziału II polskiego wywiadu. Tak rozpoczyna się gra, trwająca pod nosem NSDAP i niemieckich władz na terenie miasta o odzyskanie zaginionego przed laty depozytu.
Historia opowiedziana przez Autora daje nadzieję na wykorzystanie wdzięcznego dla powieści sensacyjno-historycznego tła, jakim może dla wielu stać się Gdańsk. Schmandt wprowadza Czytelnika w świat intryg, zakulisowych walk i tajemnic. Odkrywa ulice, popularne miejsca w mieście, które po II wojnie światowej w tym układzie przestały istnieć. Tak więc można się przejść Targiem Drzewnym, następnie zajrzeć do kawiarni Meyerhof, czy do Grenzberga na ulicy Długiej. W kinie wieczorem można było obejrzeć „Szpiega w masce” z Ordonką, czy przespacerować się malowniczym Długim Pobrzeżem. Piotr Schmandt stara się precyzyjnie wskazać obiekty, które znajdowały się na terenie dzisiejszego Starego Miasta i najbliższych dzielnic, dopełniając obraz przedwojennego Gdańska.
Akcja powieści działa in minus i kładzie cień na bardzo ciekawie ujęty przez Autora temat. Schmandt stara się stopniować napięcie poprzez odsłanianie losów kolejnych postaci. Od pierwszych rozdziałów poznajemy więc zdecydowaną większość głównych bohaterów, przez co odgadnięcie ich dalszych losów jest sprawą trywialną. Postać kancelistki Stanisławy, przywołanej w pierwszym rozdziale w skrzypiący jak jej łóżko sposób, zawiązuje narrację. Główna męska postać Władka Osowskiego przypomina bardziej aktora teatralnego niż urzędnika-agenta, działającego na bardzo newralgicznym przed wojną terenie. Nawet wstępna karykatura oficera Wydziału II, Szalewskiego, jest tak prawdziwa, że nie daje rady być śmieszna. Dobre odtworzenie manier i zwyczajów, niczym z „Moralności pani Dulskiej”, nie pozwala na przebicie się do poziomu kryminału sensacyjnego, chociażby „Kryptonimu Posen”. Można to jednak zrozumieć, gdyż Autor starał się zachować klimat i nastrój miasta tuż przed wojną, jednocześnie nie wywołując u Czytelnika przekonania, że jakiś depozyt rzeczywiście był w mieście i toczyła się o niego zażarta walka.
Mimo wielu wad na tle dotychczasowych prac Schmandta „Gdański depozyt” jest powieścią wybijającą się. Plus za dobór tematu, wyobraźnię i jedną z ciekawszych prób wiernego odtworzenia miasta. Należało się nie bać stworzenia wyrazistych postaci, a wówczas powieść stałaby się prawdziwym skarbem na półce.
