Eric-Emmanuel Schmitt – Małżeństwo we troje
Tłumaczenie Agata Sylwestrzak-Wszelaki
Znak Literanova, Kraków 2013
Ocena: 5/5
Czy cierpienie może współistnieć obok szczęścia? Czy można odzyskać człowieczeństwo, utraciwszy je z powodu innego człowieka? Co stanowi o istocie życia i małżeństwa? Gdzie znajduje się granica przebaczenia? Eric-Emmanuel Schmitt po raz kolejny nie boi się oscylować wokół trudnych tematów współczesności. W najnowszym cyklu opowiadań wydanym pod wspólnym tytułem „Małżeństwo we troje” daje nam sposobność do zmierzenia się z problemami, o których wciąż mówi się za mało.
Jean i Laurent, chcąc uświęcić swoje małżeństwo przed Bogiem, ukryci w głębi kościoła przystępują do sakramentu, podczas gdy w blasku ołtarza ma miejsce prawdziwa ceremonia zaślubin. Wartość jaką ma dla dwóch mężczyzn przysięga złożona podczas ich ślubu na niby konfrontowana jest z wartością jaka płynie z akceptowanego przez społeczeństwo związku pary heteroseksualnej. Skłania to do zastanowienia się, czy prawdziwość małżeństwa wiąże się z płcią poślubionych, czy z siłą uczucia i wierności złożonej przysiędze.
Ceniony lekarz Samuel Heymann decyduje się popełnić samobójstwo, gdy w wypadku z ciężarówką ginie jego jedyny przyjaciel i towarzysz życia – pies Argos. Zarówno społeczeństwo małego miasteczka, jak i jego córka nie rozumieją tego czynu, a także wcześniejszego wyjątkowego przywiązania do czworonoga. Odczytany pośmiertnie testament dostarcza gorzkiej prawdy o trudnej przeszłości, którą mężczyzna ukrywał przez ponad sześćdziesiąt lat.
W tytułowym opowiadaniu trójkąt małżeński tworzy Konstancja z obecnym oraz niedawno zmarłym pierwszym mężem. Ta specyficzna relacja spowodowana jest niezrozumiałą przez kobietę fascynacją drugiego wybranka nad twórczością pozostawioną razem z licznymi długami przez nieboszczyka.
Bardzo przywiązane do siebie siostry Alba i Katrin wychowując swoich synów, mierzą się z odmiennymi trudami macierzyństwa. Gdy ginie jeden z dwójki chłopców, Alba musi zmierzyć się z niespodziewaną sytuacją, ale przede wszystkim z samą sobą. Wypiera ze świadomości śmierć syna i zaczyna prowadzić drugie równoległe życie. Starając się zniszczyć zmartwienie, omal nie doprowadza do katastrofy.
Obserwowana przez dwóch mężczyzn para staruszków siedząca na ławce i nieudolnie próbująca się ignorować okazuje się być małżeństwem. To skłania do refleksji, co musi się wydarzyć, aby w miejsce gorącej miłości pojawiła się odraza? Czy związek ma szansę przetrwać, jeśli wisi nad nim widmo niechcianego, nienarodzonego dziecka?
Pięć z pozoru diametralnie różnych opowiadań łączy nić tematyki niewidzialnej miłości. Historie opowiadane przez Schmitta inspirowane są prawdziwymi sytuacjami. Wrażenie autentyzmu a przy tym dramatyzmu potęguje styl pisarza. Dzięki zmysłowi obserwacji i właściwej sobie drobiazgowości przedstawia najgłębsze zakątki ludzkiej duszy dotkniętej tragedią. Bohaterowie nie są przerysowani i czysto fikcyjni, lecz żyją, być może nawet gdzieś niedaleko nas, być może sami musimy mierzyć się z podobnymi dylematami, podejmować trudne decyzje i akceptować płynące z tego konsekwencje.
Nic nie jest tylko czarne ani tylko białe. Szaleńcza Vilma, porwawszy Jonasa, gdyż przeszczepiono mu serce jej córki, traktuje go jako swoje dziecko. Staje się ludzka i niegodna potępienia, gdy spojrzymy na nią przez pryzmat jej wielkiej straty i niezgody na cierpienie. W każdym opowiadaniu znajdziemy ukłon w stronę humanizmu. „Trzeba kochać człowieka… ale jaki on trudny do kochania!”.
Język Schmitta jest prosty, ale nie prostacki. Oszczędnym słowem maluje obraz przestrzeni z pozornie nieistotnymi detalami, które jednak pozwalają czytelnikowi poczuć się uczestnikiem opisywanych wydarzeń. Mieszana narracja, zaskakujące koncepty i głębia przekazu nie pozwalają odebrać Schmittowi tytułu mistrza krótkiej formy literackiej. Za jedyne niedociągnięcie można uznać barierę językową w postaci francuskich wtrąceń w „Dwóch panach z Brukseli”, choć i to mogło być wyłącznie zamysłem tłumaczki.
Rozczarowuje niestety projekt okładki. Smutna kobieta siedząca przy fortepianie, niewątpliwe nawiązanie do tytułowego opowiadania, a także komentarz wydawnictwa umieszczony na odwrocie książki spłyca wielowymiarowy przekaz płynący z jej treści.
Miłośnikom twórczości Schmitta z pewnością przypadnie do gustu dodatek w formie fragmentów dziennika, w których zawarte są kulisy powstawania książki, przemyślenia pisarza i jego osobisty stosunek do poruszanych tematów. Obecność licznych sentencji (śmierć to mądrość życia; ideał prostoty najpierw oświetla, a potem oślepia; wszelka mądrość zaczyna się od akceptacji cierpienia), czy też pytań retorycznych (ale dlaczego pies widzi twarz, której kaci już nie widzą? I czy pies ma twarz? Czym jest człowiek? Moje serce, moja nerka, moja wątroba, czy to jeszcze ja?) sprzyja do głębszej refleksji po lekturze książki.
A czy ty, patrząc na życie dookoła ciebie, potrafisz zgodzić się z pisarzem, że „szczęście nie polega na tym, by uchronić się przed cierpieniem, ale na tym, by włączyć je do tkanki naszej egzystencji”?
Wybrane fragmenty:
Według nazistów należałem do gorszej rasy, która nadawała się tylko do tego, by umrzeć albo by do śmierci ciężko harować. Rasy usytuowanej niżej niż rasa tego zwierzęcia, bo żołnierze cenili psy. Gdy pokazał mi swoją radość, znów stałem się człowiekiem. Tak, gdy tylko popatrzył na mnie z tym samym zainteresowaniem i z tą samą niecierpliwością co na strażników, przywrócił mi człowieczeństwo.
Pchnął mnie do tego, bym po pięciu latach wojny wzniósł się do tego poziomu wielkości, jaki mi wskazał: bohater to człowiek, który próbuje być człowiekiem przez całe swoje życie, raz walcząc z innymi, raz walcząc ze sobą samym.
Ponieważ monumentalna krata z kutego żelaza nie zechciała ustąpić, Geneviève weszła na cmentarz małą furtką z lewej strony, pozdrowiła pracownika cmentarnego w zielonym kombinezonie, po czym doszła do okrągłego placu otoczonego dębami.
Gdy skręciła w aleję, żwir zaskrzypiał jej pod nogami. Jakby krzyczał: „Odejdź, jesteś obca, zawróć!”. Tak, słusznie, w tym mieście bogaczy nie miała nic do roboty. Chociaż domy skurczyły się do rozmiarów piwniczek czy wręcz grobowców, ich luksus, ich posągowa pretensjonalność, ich pełne przepychu kolumny przypominały jej, że ona, nic nieznacząca bez pieniędzy, nie miała nic wspólnego z żadnym z jego mieszkańców.