Nasz profile

Gdzie rzuca się kurą i jeździ na słoniu

Studenci

Gdzie rzuca się kurą i jeździ na słoniu

O trzeciej godzinie tamtego czasu, gdy wyszłam z lotniska, poczułam zapach mieszanki wilgotnej zieleni, ziół, drzew i przypraw. Indie – kraj kolorów i kontrastów. Tam w marcu brałam udział w warsztatach fotograficznych.

Warsztaty fotograficzne w Indiach trwały 2 tygodnie. Wychodziliśmy z hotelu o 3 w nocy, a wracaliśmy około 22:00. Podróżowaliśmy wzdłuż Wybrzeża Malabarskiego. Zaczęliśmy od miasteczka turystycznego, Fort Kochi, gdzie spędziliśmy 2 dni. Pierwszego dnia penetrowaliśmy z aparatami zaułki fortu, dzielnicy Żydowskiej, pełnej sklepów z pamiątkami i przyprawami oraz pobocznych uliczek. Drugiego zostaliśmy ocenieni przez prowadzącego warsztaty Kubę i dostaliśmy pierwsze wskazówki. Po tym realizowaliśmy pierwsze zadania fotograficzne, ale już z nowymi wytycznymi.

Na dachu i na głowie

Następnego poranka udaliśmy się na dworzec, aby pociągiem dostać się do Kannur. Spodziewałam się ścisku, ludzi siedzących na dachach i w przejściach. Nic z tych rzeczy. Podobno zdarzają się rejony, gdzie można spotkać podróżujących na dachu, ale władze starają się tego pilnować i już coraz rzadziej – według relacji rodowitych Hindusów – spotyka się takie sytuacje. Odkryliśmy, że jeżdżąc indyjską koleją, warto rezerwować miejsca wcześniej. Wtedy ma się pewność, że zajmie się miejsce siedzące –  inaczej o to trudno. Bywają śmiałkowie, którzy wsiadają bez biletu, licząc na łut szczęścia. Płacą grzecznie za bilet konduktorowi jedynie w momencie, gdy pojawia się właściciel miejsca. Wtedy równie grzecznie ustępują i idą w poszukiwaniu następnego, chwilowo wolnego.

Pociąg to wagony bez przedziałów, pełne rzędów dwu-, trzyosobowych siedzeń. Nad głowami wiatraki. Pomiędzy siedzeniami wąski korytarz, którym całą drogę stale przechadzają się sprzedawcy z napojami i książkami. Większość z nich nosi swoje bazarki na tacach i w misach na głowach. Nie tracą przy tym równowagi i potrafią sprawnie podać klientowi porcję jedzenia bądź wodę. Sprzedawcy książek przechadzają się natomiast w milczeniu, niosąc w dłoniach wieżę składającą się z około 25–30 pozycji. Na stacjach wsiadają drobni sprzedawcy oferujący kupony na loterię, miniksiążeczki swojego autorstwa, tanią biżuterię. Do dzisiaj pamiętam dźwięki i zapachy. Szczególnie aromatyczne były smażone przekąski.

Pościel w workach

Kannur. Stąd riksze dowiozły nas do małej wioski pod miastem, która mogłaby się spokojnie nazywać oazą natury. Dużo zieleni, potężne lasy pełne drzew tropikalnych, domki między drzewami i 8 minut spacerkiem na plażę. Żółciutki piasek, morze przejrzyste i ciepłe jak wanna z wodą gotową do kąpieli. Palmy kokosowe, fikusy. Niedzielnym wieczorem indyjskie rodziny spacerowały wzdłuż brzegu. Cóż to był za piękny widok! W tym rajskim zakątku spędziliśmy kolejne 4 dni, dojeżdżając do Kannur i okolic, by uczestniczyć w lokalnych obrządkach Theyyam, czyli wyjątkowej mieszance teatru i rytuału religijnego. Byliśmy łącznie na pięciu różnych Theyyamach, w tym na trzech różnych ich odsłonach. Tam także wykonywaliśmy kolejne zadania fotograficzne.

Kolejnym etapem podróży było Allapey. Jechaliśmy noc i pół dnia. Najpierw wsiedliśmy w nocny pociąg z Kannur do Kollam i przyznam, że jazda w indyjskim przedziale sypialnym to ciekawe doświadczenie. Każdy przedział to cztery prycze. Na podróżnych czekały: ręczniczek, wyprasowane prześcieradło i kocyk zapakowane w jednorazowe papierowe torby i oklejone znaczkiem informującym, że dany zestaw nie został odpieczętowany i jest świeżo wyprany. Jechaliśmy w ten sposób prawie 10 godzin. Po wyjściu z pociągu w Kollam podążyliśmy wprost na nadbrzeże. Po drodze spotkaliśmy Hindusa jadącego ulicą na słoniu, tuż obok samochodów, tak jakby był to typowy, czteronożny środek transportu. Następnie wsiedliśmy na prom, który zabrał nas w dziewięciogodzinny rejs wprost do Allapey.

Rzut kurą

W Allapey zostaliśmy trzy dni, głównie na wodzie. Codziennie bowiem, o poranku, wsiadaliśmy na łódki (nieco większe gondole) i pływaliśmy aż do 23:00 po sieci kanałów okalających miejscowość. Kanały te są nazywane indyjską Wenecją. Jest tu wąsko, a po obu brzegach stoją setki wiejskich domków. Ich mieszkańcy większość czasu spędzają nad wodą piorąc, zmywając, łowiąc ryby, kąpiąc się, pływając od brzegu do brzegu, odwiedzając sąsiadów lub robiąc zakupy w sklepikach. Wysiadaliśmy z łódek co jakiś czas, by zwiedzić przykanałowe wioski. Przy okazji poznawaliśmy się z tubylcami, zwłaszcza z tymi, którzy posługiwali się językiem angielskim. Kilka razy usłyszałam, że wyglądam jak hinduska dziewczyna i gdyby nie kolor skóry, pomyśleliby, że jestem tamtejsza. Był to nie lada komplement.

Tuż po śniadaniu, 31 marca, wyruszyliśmy wynajętym busikiem z powrotem do Cochin, skąd przez pozostałe dni dojeżdżaliśmy do pobliskich miejscowości. Dwa dni przyjeżdżaliśmy do Kondungaloor na święto zwane Kondungaloor Bharani. Wielki plac świątynny, tłum ludzi. Ciężko się przemieszczać. Przychodzą tam całe rodziny, starsi, młodsi, mężczyźni i kobiety. A wszystko, żeby uczcić spotkanie dwóch bogiń. Podczas tego święta mężczyźni często rozbijają sobie zakrzywionymi sierpami czaszki i dumnie chodzą wśród tłumu z zakrwawionymi twarzami. Młodzieńcy tańczą z kijami, inni grają na kijach i bębnach, chodzą też skupiska kobiet. Przypominają teatralne wiedźmy stojące wokół kotła, choć mają bardziej kolorowe ubrania, są zaopatrzone w sierpy oraz różnego rodzaju noże i maczety. Ludzie na placu obsypują się kurkumą i rzucają nią w wizerunek odwiedzanej bogini. Rzucają także masłem, owocami, orzechami, ziarnami oraz żywymi kurami, które chodzą po drugiej stronie balustrady, wydziobując ziarenka z ziemi. Są też oczywiście przeróżne stragany z pamiątkami, zabawkami, biżuterią i kurkumą, wiaty, pod którymi można zjeść i wypić, a także grupy cyrkowe chodzące o tyczce, tańczące na linie i wyginające się na wszelkie sposoby. Są także uliczni tatuażyści, oferujący pamiątkę na całe życie. Gdzieniegdzie można spotkać rodziny wylegujące się na trawie i odpoczywające od szalonego motłochu.

Kraj przeciwieństw

Ostatnim punktem i zadaniem naszej wyprawy fotograficznej była wycieczka z Cochin do Koddanad, gdzie byliśmy w ogrodzie dla słoni i uczestniczyliśmy w ich porannej kąpieli oraz karmieniu. Będąc blisko słoni, czujemy buchające od nich ciepło. I czujemy się malutcy.

Kerala, czyli najbogatsza część Indii, okazała się rajem na ziemi, więc nie dane mi było przeżyć szoku, jaki spotkałby mnie na lotnisku w Bombaju. Tam, jadąc z lotniska do miasta, spotkałabym obraz nędzy i rozpaczy. Jest to bowiem największe zbiorowisko slumsów w Indiach. W Kerala oczywiście zdarzają się, i to dość nagminnie, miejsca, gdzie przeważa bałagan, kiepskiej jakości lepianki i biedniejsze domy, ale można  je raczej porównać do naszych wsi sprzed lat, a nie do bombajskiej biedy.

Najzimniejsza noc, którą przeżyłam w Indiach, to 25 stopni. Natomiast w dzień temperatury wahały się pomiędzy 32 a 41 stopniami, niemniej nie odczuwało się wysokości tej temperatury. Było ciepło i lekko zbyt potliwie, ale nie nie do wytrzymania.

Mówią, że Indie można pokochać albo znienawidzić. Ja pokochałam Indie i z całą pewnością jeszcze nie raz będę dążyła do tego, aby tam wrócić i poznać miejsca, w których jeszcze mnie nie było.

Agnieszka Galant

(autorka poznała w Indiach obecnego męża)

Magazyn "płyń POD PRĄD” jest ogólnopolskim bezpłatnym kwartalnikiem studenckim z corocznym numerem specjalnym - STARTER dla studentów pierwszego roku. Magazyn trafia w potrzeby studentów używając różnorodnych form, takich jak: reportaże z ważnych wydarzeń na uczelniach; wywiady ze studentami, psychologami, profesorami, ciekawymi ludźmi; prezentacje kół naukowych; porady dotyczące zachowania się w różnych sytuacjach w życiu studenckim. „płyń POD PRĄD” dotyka ważnych tematów w życiu społecznym studenta, takich jak nauka, wartości oraz relacje międzyludzkie. Chcesz do nas pisać? Napisz! redakcja(at)podprad.pl Chcesz by objąć patronatem wydarzenie studenckie? Napisz do Marty! Marta Chelińska mchelinska(at)hotmail.com Kontakt do naczelnej - Katarzyny Michałowskiej: naczelna(at).podprad.pl

Komentarze

Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także Studenci

Na górę