Smakowanie Europy, czyli jak podróżować z Bukaresztu do Oradei za free
Stoisz w miejscu. Czujesz, że czegoś Ci brakuje. I zaczynasz szukać Michał z Wrocławia znalazł dzięki przypadkowi.
Moja przygoda z Rumunią zaczęła się we Wrocławiu. Na studiach licencjackich. Chciałem zafundować sobie przerwę między ich zakończeniem a rozpoczęciem magisterki. Nabrać dystansu, wyjechać za granicę, pracować, poznać świat. Wiedziałem, że mój gap year powinien wiązać się z wolontariatem.
Poszukiwanie
Większość okazji wolontariackich wiązała się z kosztami – trzeba było płacić a to za bilet lotniczy, a to za wyżywienie. W końcu odkryłem w Internecie European Voluntary Service. Wolontariat, za który się nie płaci, gdzie można wybierać w dziesiątkach ofert z całej Europy i nie tylko – tak, to było to, czego szukałem!
Chętnych nie brakowało. Mijały tygodnie, wysyłałem tuziny maili do organizacji w różnych krajach Europy… W końcu udało się. Rumuńska organizacja wybrała mnie do swojego projektu! Teraz musiałem załatwić formalności i czekać na informację, czy mój projekt zostanie zaakceptowany. Po 3 miesiącach przyszła odpowiedź: Pakuj się! Czekamy na Ciebie!.
Rumunia, którą odwiedziłem już wcześniej, bardzo mi się spodobała. Teraz jednak miałem jechać do Oradei – miasta w północno-zachodniej części kraju, gdzie jeszcze nie byłem.
Przed wyjazdem pojechałem do Warszawy na szkolenie dla Polaków – wolontariuszy, którzy wkrótce mieli się rozlecieć po Europie. Trenerzy przygotowywali nas na to, co może nas spotkać. Wiele zajęć dotyczyło różnic kulturowych. Spotykaliśmy się też z wolontariuszami, którzy wrócili ze swoich projektów.
Mała Europa
Spędzając 24 godziny na dobę przez 10 miesięcy w obcym kraju, którego języka nie znasz, nabywasz życiowej odwagi. Zyskujesz przewagę nad samym sobą. Niemożliwe, nie dam rady – te słowa już dla Ciebie nie istnieją.
Można powiedzieć, że nasze mieszkanie było małą Europą
Mieszkałem w Oradei z Włochem, Niemcem, Francuzem i Portugalczykiem. Można powiedzieć, że nasze mieszkanie było małą Europą. Posługiwaliśmy się trzema językami. Codzienne i nudne sprawy omawialiśmy po angielsku, rzucaliśmy mięsem po niemiecku, a podczas zabawy królował włoski. Nie zawsze było fajnie (zwłaszcza, gdy moi współlokatorzy palili w mieszkaniu). W sumie jednak bycie częścią takiej mieszanki charakterów i obyczajów wspominam jako bardzo pozytywne doświadczenie.
Z Andreasem z Niemiec dzieliłem pokój. A także smutki i radości. Czasem mnie denerwował, na początku prawie nie rozumiałem jego angielskiego. Ale teraz trochę tęsknię za nim i za jego bałaganem. Wspólne mieszkanie obaliło wiele mitów. Teraz już wiem, że Francuzi nie jedzą codziennie ślimaków i żabich udek.
Lekcje codzienności
Nasz projekt był wyjątkowy: mieliśmy do wyboru około 10 miejsc pracy. Najpierw w ośrodku dla osób ze stwardnieniem rozsianym i w innym, dla młodzieży z zespołem Downa. Później z dziećmi od 2 do 10 lat. Pod koniec – z osobami w podeszłym wieku. Praca z tak różnymi ludźmi była niezapomnianym przeżyciem.
Gdy wraz z wolontariuszką z Niemiec kończyliśmy pracę w domu starców, niektórzy pensjonariusze płakali, żegnając nas. Praca dawała rzeczy bezcenne: satysfakcję z pomocy słabszym, wrażliwość na potrzeby innych. Najlepiej wspominam pracę w domu kultury, gdzie organizowałem czas dzieciom po zajęciach szkolnych. Oczywiście najwięcej czasu spędzaliśmy, kopiąc piłkę na boisku. Organizowałem też pokazy filmów.
Dzięki temu, że przebywałem z dziećmi i dorosłymi podczas codziennych zajęć, mogłem poznać ich kulturę, tradycję i codzienność. W poznaniu języka rumuńskiego pomagały nieformalne lekcje dwa razy w tygodniu. W niczym nie przypominały tych szkolnych. Do tego dwa razy pojechałem w góry Transylwanii na szkolenia dla wolontariuszy.
Poznać innych i siebie
Starałem się dużo podróżować. Odwiedziłem wiele pięknych zakątków w Rumunii, Serbii i na Węgrzech. Wiele setek kilometrów przejechałem za darmo. W Rumunii autostop to potężna instytucja. Udawało mi się złapać stopa nawet tuż przed północą. Pewnego dnia przejechałem na okazję ponad 500 km z Bukaresztu do Oradei. W ogromnej większości przypadków kierowcy nie chcieli pieniędzy za transport. Wielu dziwiło się, dlaczego przyjechaliśmy pracować do ich kraju. Przecież tu nie ma nic oprócz natury… – powiedział mi kiedyś pewien Rumun. Niestety, opinia Rumunów o ich państwie jest raczej negatywna. Moim zdaniem, są to nieuzasadnione kompleksy.
Doświadczyłem prawdziwej serdeczności, życzliwości i gościnności Rumunów, a także przedstawicieli innych nacji. Praca dawała satysfakcję, a mieszkanie z innymi Europejczykami było niezapomniane. Trzeba było jednak wracać w powrotem do kraju.
EVS był czymś, czego nigdy nie zapomnę. Szkoda, że już nie mogę wziąć udziału w żadnym projekcie… Ale otrzaskanie w świecie, jakie dał mi wolontariat, procentuje nadal. Na studia magisterskie wyjechałem do Szwecji.
Wolontariat to wspaniała okazja, by zrobić coś dobrego. Możemy przy tym poznać ciekawych ludzi, fascynujące miejsca i kultury. A także samych siebie. Wykonując różne rodzaje prac na projektach, możemy sprawdzić, co daje nam największą radość. I może nawet zmienić kilkumiesięczne zajęcie w pracę na całe życie?
Opowieści Michała wysłuchała
Agata Boiwko
