Czekanie na miłość – felieton Tomka Żółtko
Czekanie. Trudna sprawa. Szczególnie dzisiaj – w epoce telefonii komórkowej, szerokopasmowego Internetu i podobnych wynalazków, w której kontakt lub szybka informacja są często towarami dużo cenniejszymi od dóbr tzw. materialnych.
Czekanie…
Jak to wytrzymać, jak do tego podejść, gdy wszystko musi być na cito – wszak czas to pieniądz – a my już fatalnie znosimy to, że ktoś nie odbiera teraz, gdy do niego teraz telefonujemy.
Czekanie wraz z rozwojem technologii przesyłu danych coraz bardziej rejteruje na pozycję czegoś anachronicznego, wręcz upierdliwego, stojącego
w poprzek widzenia świata, w którym teraz oznacza nie tylko szybko, lecz także łatwo i nowocześnie.
No właśnie
Kiedy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych rozpoczynałem swoją zawodową aktywność, byłem bardzo ubogim człowiekiem. Nie miałem samochodu, maleńka garsoniera, którą wynajmowaliśmy z Żoną, nie była wyposażona w telefon stacjonarny, o Internecie
zaś i telefonii komórkowej nikt jeszcze wtedy nie śnił. Żeby w mojej działalności wszystko trzymało się kupy, korzystałem z jedynej na osiedlu budki telefonicznej, przyjmującej żetony C i pozwalającej dzwonić za miasto, pisałem listy oraz wysyłałem z poczty telegramy.
Wszędzie podróżowałem pociągami lub autobusami, w jednej ręce dzierżąc gitarę, w drugiej dwukołowy wózeczek z kasetami i płytami (wtedy podstawowym nośnikiem była kaseta, płyta stanowiła rarytas dostępny jedynie dla zamożnych!), a na garbie mając ciężki plecak z rzeczami osobistymi.
Wyglądałem cudacznie! I chociaż dzisiaj to może się wydać niemożliwe, zawsze docierałem gdzie trzeba i na czas, ponieważ ten czas płynął inaczej.
Wolniej.
W naszych głowach! Czekanie było czymś normalnym. Czy byłem wtedy, z tego powodu, mniej szczęśliwym człowiekiem?
Nasuwa się refleksja, czy sto pięćdziesiąt kanałów w mojej kablówce (z czego 1/3 w jakości HD) czyni mnie dziś bardziej spełnionym niż wtedy, gdy miałem do dyspozycji zaledwie czarno-białą Jedynkę i Dwójkę, a na domiar złego Dwójka zawsze śnieżyła podczas niepogody?
Czekanie…
Pomimo wszystko czasem bywa bezcenne, szczególnie, gdy za inne rzeczy możemy zapłacić kartą.
Na przykład czekanie na miłość. Choć to bardzo niepopularne, bo jednak wbrew trendom, może powinno się wykrzyczeć, że na miłość warto czekać!
Czekać! Nie brać, jak leci!
Ot, choćby dlatego, że miłość to wielka rzecz, a każdy z nas chce kochać i być kochanym. Tylko nie wszyscy potrafimy się do tego przyznać. Więc gdy nikt nas nie widzi, marzymy o wielkiej, romantycznej, dozgonnej miłości.
Marzymy, że spotkamy Tę najwspanialszą, Tego najwspanialszego i razem będziemy żyli długo i szczęśliwie.
Jednak jakże często wchodzimy w jakieś toksyczne związki i… żałujemy. Wypominamy sobie, dlaczego to zrobiliśmy, dlaczego byliśmy tacy głupi i pochopni. Okazuje się bowiem, że nowoczesna niecierpliwość traktująca wspólną noc na równi z podaniem sobie ręki, jest niczym więcej jak wyprzedażą naszej intymności, w marzeniach zarezerwowanej dla Tej i dla Tego.
Intymności, którą właśnie sprzedaliśmy za bezcen, ponieważ baliśmy się czyichś szyderstw o staroświeckości lub własnych myśli o odrzuceniu, o samotności i o tym, że przecież ćwierćwiecze mija, a ja niczyja.
Czekanie…
No cóż… Trochę tak – o co naprawdę w życiu chodzi? Jakim powinienem być?
Ale przepraszam, muszę kończyć.
Dzwoni komórka… Z pewnością coś niecierpiącego zwłoki!
Tomasz Żółtko Kraków 15.11.2012
