Nasz profile

Podróż na rosyjską Arktykę

Studenci

Podróż na rosyjską Arktykę

Podróż na rosyjską Arktykę

Robert Danieluk kilka lat temu, 30 grudnia 2012 wyruszył do Rosji za koło podbiegunowe. Przypominamy jego relację, bo jakoś tak ciepło się robi na duszy, gdy czytamy te opowieści.

30 grudnia 2012
Dochodzi godzina druga. Może nawet jest już po. Zatrzymuję samochód na pustej drodze niedaleko Brańska na Podlasiu. Ściszam radio i wyjmuję aparat. Robię najprostsze zdjęcie jakie potrafię. Droga. Noc. Światła długie, halogeny. I zadaje sobie pytanie co czuję?

Zawsze przed nocnym powrotem do domu, siedzę chwile w aucie i zbieram myśli, siłę i jasność umysłu. Serce zaczyna mi szybciej bić i czuje dziwne podniecenie połączanie ze strachem. Bo nigdy nie wiem czy mi jakaś kuna czy menel wyskoczy na drogę, czy jakiś kierowca po wódeczce nie wjedzie we mnie, a dziś czy nie będzie za ślisko. Lubię te nocne powroty i nie lubię po nich zasypiać nad ranem. Szczególnie, że na Orlenie Pan nie chciał mi zatankować auto i musiałem jechać 100km dalej by to zrobić. O co chodzi? 🙂

Jutro ostatni dzień roku i rozpoczynam podróż na rosyjską Arktykę spowitą nocą i zimnem tuż za koło podbiegunowe. Strasznie to miłe i wzruszające jak znajomi wspierają w tym co człowiek sobie wymyśli. Dzięki, szczególnie gdy najbliższa osoba przejawia podobny entuzjazm, mimo że zostaje w domu. To po części dla was.

Postaram się na bieżąco wrzucać materiał z Rosji. Trzymajcie za mnie kciuki, szczególnie że na miejscu będę po prawie pięciu dniach jazdy.

2.01.2013


Moja pierwsza fotografia w Petersburgu. Kupiliśmy bilety do Murmańska i czeka nas prawie 30 godzin dalszej jazdy. Okazało się, że jedziemy pociągiem wcześniejszym i nie mamy gdzie spać to lubię 🙂

W Petersburgu pada deszcz i dopiero teraz o 12 robi się jasno.

Pociąg numer 22

Sankt Petersburg – Murmańsk

Ktoś się krząta, przechodzi, szeleści, otwiera i zamyka drzwi w przedziałach klasy kupe (cztery łóżka w zamkniętym przedziale). Gdzieś właśnie z tych małych szczelin dochodzą jakieś rozmowy tłumione przez stukot kół i szum jazdy. Ja siedzę na fotelu w korytarzu i staram się sklecić parę zdań. Wagon żyje. Typowo jak na taki środek transportu.

Po 15-stu godzinach jazdy z Mińska jesteśmy w Sankt Petersburgu. Tam z ciężkimi plecakami, szukamy miejsca gdzie można byłoby je oddać, dać plecom odpocząć, wybrać ruble z bankomatu i poszukać kas. Młoda Pani informuje nas, że bilety są i możemy kontynuować naszą podróż. Trzeba jednak wyłożyć blisko 450 zł za miejsce w przedziale czteroosobowym i to jeszcze na górnej półce. Wolę na dole, ale wyboru nie ma. Mogę jedynie zadecydować czy głowę będę miał przy oknie czy drzwiach. W cenie wliczona kolacja, obiad i woda. Czaj w pakiecie z naklejką Moskwa – Berlin – Paryż. Z tego się cieszę bo milej się pisze popijając ciepłym wywarem z wrzątku Made In Russia. Dla każdego pasażera pościel i pakiet podróżnego: klapki i zestaw do mycia z ręcznikiem w zestawie. Takim pociągiem nie jechałem. Obsługa pierwsza klasa widziana z górnej pryczy.


W przedziale już dwie osoby. Kobieta i mężczyzna. Na początku cisza, uśmiechy. Staramy się rozpakować nasze rzeczy. Jedną z nich jest mały plecak, który mamy dostarczyć z Mińska do Murmańska dla Anastazji  która wyszła za mąż i przeprowadziła się w tamte rejony. Razem z Olafem siedzimy na korytarzu i staramy się odpocząć po podróży z jednego na drugi dworzec. Niby nic, ale plecaki mamy ciężkie. Staram się zawsze brać jak najmniej i to najmniej waży zawsze najwięcej.

– Po ile kurs na dworzec ladoskij wakzał?

– 1000 Rubli – odpowiedział znudzony taksówkarz

W cenie około 60 rubli za dwie osoby dostajemy się metrem na nasz dworzec. Oczywiście jak to bywa w zamkniętych rosyjskich pomieszczeniach musi być gorąco. Wagon, metro, samochód. Pociąg stał już na stacji, a my jeszcze szybko zjedliśmy jakieś plecaki ziemniaczane. Sam peron był wypełniony ludźmi, bagażami i tym dym bujającym wprost z wagonów. Dlaczego? Każdy wagon opalany jest węglem. Jeśli Pani prowadniczce zimno to nie omieszka dorzucić węgla. Ludzie gramolą się do środka i każdy zajmuje swoje miejsce. Po podróży koleją transsyberyjską wolę wybrać lepszą klasę. Z owocami nie jadę.


Jedziemy. Nasi współtowarzysze z dolnej półki zapraszają na swoje sypialne prycze. Pytają skąd jesteśmy i jakoś zaczyna się to toczyć. Rosjanie jak już zapoznają się z kimś obcym to już są przyjaciółmi. To miłe i co wielokrotnie podkreślamy, na politykę w naszym piątym przedziale, wagonu numer trzynaście, polityka nie ma tu swojego miejsca. Została gdzieś na stacji o nieznanej nazwie.

Ivan. Lat 51. Urodzony w samolocie. Mieszka w Zaporożu na Ukrainie. Jego uśmiech wypełnia złoto, które chyba lubi. Patrzy na moją koszulkę (całą moją podróż z Warszawy do Murmańska obiecałem sobie pokonać w jednej koszulce i to nie byle jakiej – tielniaszce, takiej jak rosyjscy marynarze, ciepła i ładna) i mówi:

– Ile pasków marynarzu ma Twoja koszulka?

– Nie wiem – odpowiadam z takim gestem, że nie liczyłem

– Dwa! – powiedział – Biały i niebieski! – roześmiał się

Ta rozmowa skłoniła go do pierwszych wynużeń o jego morskich opowieściach i ploteczkach. Tutaj opowiedział, że pływał na łodziach podwodnych gdy był młody.

– Widzieliście taki film K-19? – zapytał

– Ten z Harrisonem Fordem? – odpowiedziałem zadowolony bo ten film bardzo lubię

– Służyłem na nim – odrzekł i mnie zamurowało.

Jak przyznał obecnie i wcześniej pracował przy reaktorach atomowych. Obecnie pracuje na lodołamaczu o ciekawiej nazwie „50 lat Zwycięstwa”. Pracuje 4 miesiące na morzu i 4 miesiące odpoczywa. Często więc podróżuje na tej trasie. Opowiada trochę o pracy z tym co mnie interesuje, z promieniowaniem radioaktywnym i o życiu na łodziach podwodnych. Podziwiam bo ja bym do takiej łodzi nie wszedł.

Olaf wyjmuje z plecaka wódkę i stawia na stoliku. Stoję na korytarzu. W środku idą pierwsze toasty. Wśród nich jeden za marynarzy którzy zginęli na morzu.

Podczas postoju na jakiejś stacji, Ivan zadzwonił do kogoś i powiedział, że został ugoszczony przez polskich przyjaciół. Do stacji Pietrozawodsk w przedziale wrzało od różnych rozmów. Od tych które zawsze się toczą (Czterej Pancerni i Pies – ten serial jest tak samo znany i popularny jak w Polsce) po troszkę spraw politycznych (z dystansem) po wspólne doszukiwanie się podobieństw języka. Powiedziałem sobie, że po tym jak ruszymy ze stacji idę spać. Tak też zrobiłem.

Noc w pociągu to jeden z elementów, klimatów i esencji podróży. Nawet można porównać podróż pociągiem jak czytanie książki. Smakować, przeżywać i podziwiać szczególnie to co jest za oknem. Czasem człowiek cieszy się, że kończy czytać, tak samo kończyć podróż. Tory delikatnie rozświetlone przez przygaszone światło na korytarzu. Zimne okno, szum i śnieg. Dużo śniegu. Gdy tylko pociąg mija małe stacje, wioski, latarnie rozświetlają małe domy i wśród czarnych przestrzeni ukazują białe połacie śniegu zawarte w tych kręgach świetlnych. Na horyzoncie małe punkty. To okna w drewnianych domkach.

Biorę telefon do ręki i patrzę czy mam zasięg. W Petersburgu kupiłem kartę SIM tylko do internetu. Na większości trasy zasięgu nie ma, jeśli jest to taki, że internet nie działa. Tylko przy większych stacjach.

Pociąg zasypia. Nikt już nie krząta się po korytarzu. Światła przygasają, moje ciało kołysze się w rytm wagonu, oczy stają się ciężkie. Jest bardzo ciepło, przytulam się do aparatu i zasypiam. Śpię 10 godzin. Śnię i budzę się, przewalam, obracam. Jest dobrze jak nigdy podczas nocy w podróży.

Wysypiam się. Ranek w pociągu to prawie samo południe. Zmiana czasu na trzy godziny do przodu jest chyba dla mnie lepiej akceptowalna niż do tyłu. Nagle drzwi od przedziałów zaczynają się otwierać i cały ten nocny zaduch wydostaje się na zimny korytarz. Ustawiają się kolejki do dwóch łazienek (z przodu i z tyłu wagonu). Każdy trzyma jakiś mały ręcznik i kosmetyczkę. Mężczyźni poszli tam gdzie łącznik wagonów by zapalić porannego papierosa. Przy toaletach rozchodzi się zapach porannych czynności.

Pociąg numer 22 do Murmańska. O godzinie 13 zatrzymuje się na stacji „Polarnyj Krug”. Na parę minut. Jedni śpią, inni czytają książki, jedzą, rozmawiają. Walczą o jedyny działający na korytarzu kontakt z napisem: 220V. Nagle w wagonie pełno ludzi, roznoszą obiady w cenie biletu. Właśnie przekroczyliśmy koło podbiegunowe. Olaf i Ivan poszli do wagonu restauracyjnego, a ja starałem się z Nadieżdą rozmawiać o Polsce. Ona przyznaje, że chciałaby przyjechać do Polski, zobaczyć nasze morze. Nigdy nie była w Europie. Opowiada o swoim synu. Za chwilę z torebki wyjmuje mały woreczek z czajem. Na nim napis „Miodowy Wodospad”. Okazuje się bardzo miłą i pogodną kobietą.

– Ta herbata którą tu dają to nie jest herbata. Zaparz sobie mojej. W zasadzie jest dla Ciebie.

– Dziękuję! – podziękowałem z uśmiechem i poszedłem wlać wrzątek do mojego blaszanego kubka.

Podróż ciągnie się swoim biegiem. Stacja, ludzie wychodzą, a przedziały stają się bardziej puste. Prowadnica chodzi, sprząta. Stacja. Ludzie stoją przed wagonem i palą papierosy. Drepczą w śniegu. Zerkają na zegarki. Rozmawiają przez telefony. Wsiadają. Za oknem robi się ciemno. Zerkam ciągle w okno. Aparat leży tuż przy mnie. Noc która nadchodzi wydaje się straszna. Tak jak to uczucie kiedy rozmyśla się o fakcie bycia samym w środku lasu. Nocą. To właśnie z nią na ten czas muszę się zaprzyjaźnić.

Ivan daje nam swój numer i opowiada, że jutro o godzinie 12 wyrusza swoim lodołamaczem. Chwilę później Nadieżda na zaśnieżonej i mroźnej stacji życzy mi wszystkiego dobrego i znika gdzieś w ciemnościach stacji. Śnieg przyjemnie skrzypi mi pod nogami.

Ludzi ubywa. Prowadnica sprząta w przedziałach.Zaczynam zbierać swoje graty.

20:53 czasu moskiewskiego. Pociąg zatrzymuje się na stacji „Murmańsk”. Wysiadamy. Z ust leci para. Przejechaliśmy 1300 km w prawie 28 godzin.

Wódka o smaku polarnej nocy

Poranek. Wypijamy ciepły czaj, trzy kanapki, jesteśmy spakowani. Pani z recepcji zamawia nam taksówkę. Zaczyna padać śnieg. Przed wielkim blokiem z szarej płyty stoi nowy model Łady Niwy. Kierowca pomaga nam się zapakować. Do dworca autobusowego położonego przy samej stacji, jedzie jak szalony. Za całą przyjemność bierze 180 Rubli. Chowamy się pod dachem i czekamy na busa. Zaczyna jeszcze mocniej padać.

Wsiadamy do busa, zajmujemy miejsca i jedziemy. W zasadzie pędzimy. Nad głową kierowcy znajduje się licznik prędkości. Nie wiem po co. Jest jeszcze prawdziwa noc. Za chwilę przemieni się w polarną, ale to i tak nie ma znaczenia. Szyby są przyciemniane. Nici ze zdjęć. Jeszcze nie bardzo pojmuję o co chodzi z modą na te szyby, ale dla mnie nie jest to praktyczne.
Licznik prędkości pokazuje średnio 100km/h. Nie było by to nic niesamowitego, gdyby nie bardzo słaba widoczność i biała droga. Przy zakrętach czuć jak tył samoistnie skręca. Kierowca z wąsem jednak nic sobie z tego nie robi, pędzi. W słuchawkach Lana Del Rey i White Lies. Jest gorąco. Zaczynają mi się zamykać oczy.

Maszyna stoi. Otwieram oczy. Przez przednią szybę widzę szlaban i dwóch mundurowych. Do środka wchodzi wojskowy i prosi wszystkich o paszporty. Kiedy dochodzi do nas prosi byśmy się ubrali, wzięli dokumenty i wyszli. Na zewnątrz zimno. Nawet bardzo. Przy szlabanie dwóch jego kolegów wciska głowę w swoje wysokie i ciepłe kołnierze. Wchodzimy do małego budynku i jeden z pograniczników spisuje nasze dane do zeszytu. W tym małym obskurnym pokoiku jest zimno. Na parapecie stoi termos.
Pogranicznik pyta nas dokąd jedziemy, skąd jesteśmy. Prosta rozmowa. Pyta też ile dni będziemy i prosi o numer telefonu. Chciałby się z nami spotkać. Mieszka prawie przy granicy z Norwegią. Machamy do siebie i busik ponownie rusza w szaleńczą jazdę po zaśnieżonej drodze. Odruchowo trzymam się fotela.

Na horyzoncie widać już bloki. Jednak to jeszcze nie nasza miejscowość, a baza wojskowa o ciekawej nazwie „Sputnik”. Kilka kilometrów dalej widać już napis „Zapolarnyj”. Autobus dojeżdża do małego dworca przy którym kłębią się ludzie. Zakładam na głowę czapkę i wychodzę. Nagle podchodzi do nas jakiś facet w cywilnym ubraniu i macha do nas swoją legitymacją. Prosi na bok. Czekał na nas. Na dwóch Polaków.

Żeby mieć możliwość wjazdu do tego miasta, trzeba mieć do kogo tu przyjechać. A właściciele domu, nasi gospodarze musieli to zgłosić u służb przygranicznych. Innej możliwości nie ma. Pogranicznik zadawał dużo pytań. To tutaj normalne. Mówiła Nastia. Pogranicznik jeszcze kilkukrotnie się upewniał, że będziemy mieszkać u naszych gospodarzy na ulicy Lenina. Na koniec uśmiechnął się i życzył nam miłego pobytu.

Ładą z małego dworca udaliśmy się na ulicę Lenina. Było chłodno, ale nie zimno. Nastia powiedziała, że wczoraj mieli spacerować, ale temperatura spadłą do -25 st. C, sklep, mini zakupy i dom. Wszędzie na tylnym siedzeniu z zaciemnionymi szybami.

Zielona klatka, jak by czas zatrzymał się pod koniec lat 50-tych. Mieszkanie z dwoma pokojami, skromnie, ale sympatycznie. Na ścianie wisi dywan, okna zasłonięte. Bardzo ciepło. Mieszkają tu niedługo bo w poprzednim było im za zimno. Mieszkanie z przydziału. Miszka pracuje w Policji.

Nasi gospodarze to para która wzięła ślub trzy miesiące temu.

Ona – Nastia. Białorusinka z Mińska (to właśnie dlatego tu jestem), skończyła studia. Jeszcze nie pracuje. Mieszka tu od czasu ślubu, może mniej. Jej rodzice złapali się za głowę gdy dowiedzieli się, że zamienia Mińsk na Murmańskie województwo (w Rosji województwa to oblastie, traktowane są jak oddzielne kraje, tak jak w USA, między oblastiami obowiązuje w telefonii komórkowej roaming). Ma uśmiechnięte oczy i bardzo dużo mówi. Ta druga sprawa jest dla mnie kłopotliwa, bo mój język rosyjski obejmuje tylko ograniczoną liczbę słów, pod warunkiem, że ktoś mówi wolno i wyraźnie.

On – Miszka (Michaił). Rosjanin z okolic Smoleńska (lub nawet z samego). Starszy o 5-6 lat. Szczupły, nieśmiały, spokojny. 10 długich lat pracował jako pogranicznik. Został wydalony z armii, bo pojechał do Nastii. Z Murmańska do Mińska jedzie się 42 godziny, a On miał 27 godzin wychodnego. Dziś pracuje w Policji przygranicznej. Dobrze mu na Północy. Ciągle opowiada o rybach i przyrodzie.

Poznali się w pociągu z Moskwy. On do Smoleńska, Ona do Mińska. Jechali w tym samym przedziale. Na dolnych łóżkach. W tym samym roku zostali małżeństwem. W tym zapolarnym mieszkaniu wydają się szczęśliwi.

Miszka wyjmuje z lodówki wielki kawałek ryby. To łosoś atlantycki. Zasolony i przygotowany pod nasz przyjazd. Stół zapełnia się smakowitymi rzeczami. Słoniną, kiełbasą, kurczakiem i rybą. Jest tłusto. Misza stawia na stole wódkę. Ukraińską. Im rosyjska nie smakuje. Do tego zupa. Zjadam i pękam. Nie wiedziałem, że czeka mnie jeszcze kolacja. Misza zachęca nas jeszcze do jedzena ryby. Nie odmawiamy. Podkreśla, że jest zimno.

Samochód. Jedziemy do Nikla. Miasta które znajduje się 10-15km od granicy z Norwegią. Stoję na górze. W miejscu gdzie kręcili jeden z teledysków zespołu White Lies. Widzę dwa ogromne, dymiące kominy. A pod ich nogami mnóstwo bloków. To nawet nie miasto, a osiedle przy fabryce. Śnieg wszystko nakrył, ale widać, że nic tu nie rośnie. Pachnie mi w głowie Prypecią. W tle Norwegia. Jedziemy dalej. Słońce gdzieś jeszcze walczy pod horyzontem. Śnieg staje się ciemno niebieski. Zimny jak wiatr, który zabiera mi sprawność w dłoniach.

Misza mówi, że latem jest tu wodospad. Jest ciemno, ale śnieg odbija ostatni jasnego nieba. Słychać tylko szum wody. W tle widać kominy Nikla. Zmieniam rękawiczki z polarowych na grube. Moja kurtka, którą pożyczył mi Marcin (dzięki!) zdaje egzamin. Pod kurtką cienka bluza z polaru, a pod polarem Brubeck. Bez tego było by zimno. Jesteśmy w trójkę. Nasti zimno. Siedzi w Ładzie na chodzie. Wracamy do samochodu. Statyw zaczyna mieć opór. Jest -28 st. C.

Mam wrażenie, że ten dzień trwa wieczność. Po powrocie kolacja i rakietowe paliwo. Piję mało. Chcę jeszcze wieczorem przejść się po okolicy i pofotografować miasto. Misza i Nastia odradzają samotne spacery po mieście. Paradoksalnie w małych miasteczkach jest niebezpieczniej jak w dużych. Teraz w Rosji są święta (7 stycznia było Boże Narodzenie) i wieczorem ludzie wracają do domów. Pijani. A Ci mogą być agresywni.

Wszyscy opuszczamy mieszkanie i idziemy na spacer. Bloki. Śnieg. Bloki. Ludzi prawie nie ma. Ciągle szukam odpowiedzi na moje pytanie o kwintesencji nocy polarnej. Coś już mam, ale jeszcze chyba nie to. Mamy tu dwie ulice. Lenina i Mira (Świata/Pokoju). Główne ulice ozdobione świetlnymi dodatkami z okazji świąt. Wszędzie jakieś światła. Gdzieś w okolicach Domu Kultury „Październik” przechadzają się trzy młode dziewczyny ustrojone w świąteczne ozdoby. Śmiejąc się pytają czy mamy jakieś słodycze lub pieniądze. Nie mamy i idziemy dalej. Kilkanaście minut znów je spotykam i uciekam, one śmiejsą się tak głośno, że te ciche i martwe bloki ożywają. W domu patrzę jak na moim statywie osiadł mróz. Nigdy wcześniej nie fotografowałem tyle w zimie.

Zasypiamy. Śpimy 10 godzin.

Nastia opowiadała, że kiedy przyjechała siostra żony ich kolegi na siewier (strasznie podoba mi się to słowo – północ), spała 3 dni. Tutaj kiedy panuje noc polarna, dzieci mają wolne, a przy okazji mają święta. Ludzie tutaj pracujący wcześniej przechodzą na emeryturę. Ten brak słońca odbieram ludziom siłę. Organizm człowieka zaczyna się przestawiać i sam zaczynam to odczuwać. Kiedy się budzę, a za oknem noc to nawet jeśli jest już godzina 11-sta, chce mi się tak mocno spać jak o godzinie 6-tej. Misza i Nastia to potwierdzają. Ona przeżywa noc polarną po raz pierwszy. Ktoś napisał, że u nas w Polsce też ciemno, ale takie stwierdzenie jest jak powiedzenie, że w Polsce też jest śnieg. No jest. Ale ile?

Dopijam czaj i postaram się przez telefon wrzucić jedno zdjęcie i ten tekst. Jutro wracamy do Murmańska i nie wiemy co dalej.

Data ważności wizy jest terminem tak twardym jak skorupa ziemi.

Zapraszamy na bloga Roberta Danieluka.
trzymajmy za niego kciuki, by nie zamarzł i wrócił bezpiecznie.

Robert Danieluk

Magazyn "płyń POD PRĄD” jest ogólnopolskim bezpłatnym kwartalnikiem studenckim z corocznym numerem specjalnym - STARTER dla studentów pierwszego roku. Magazyn trafia w potrzeby studentów używając różnorodnych form, takich jak: reportaże z ważnych wydarzeń na uczelniach; wywiady ze studentami, psychologami, profesorami, ciekawymi ludźmi; prezentacje kół naukowych; porady dotyczące zachowania się w różnych sytuacjach w życiu studenckim. „płyń POD PRĄD” dotyka ważnych tematów w życiu społecznym studenta, takich jak nauka, wartości oraz relacje międzyludzkie. Chcesz do nas pisać? Napisz! redakcja(at)podprad.pl Chcesz by objąć patronatem wydarzenie studenckie? Napisz do Marty! Marta Chelińska mchelinska(at)hotmail.com Kontakt do naczelnej - Katarzyny Michałowskiej: naczelna(at).podprad.pl

Komentarze

Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także Studenci

Na górę