Jak można spędzić Święta w domu?
– Dziecko, bój się Boga! Jak Ty wyglądasz!? – kiedy przyjeżdżałem na święta do domu, mama zawsze witała mnie gorąco. Najgoręcej chyba na pierwszym roku, kiedy schudłem cztery kilogramy, wyrosły mi niekontrolowane wąsy i broda, a pod oczami pojawiły się wory na pół policzka.
– Zobacz Tadek, jak oni ich tam torturują. – mama zawsze przekonywała tatę, że ich dziecko nie powinno się tak przemęczać na studiach – siedzi po nocach, nic nie je i wygląda jak nieszczęście.
Dziecko, bój się Boga! Jak Ty wyglądasz!?
W gruncie rzeczy, nic dodać, nic ująć – wszystko się zgadzało. Może oprócz tego, że sam siebie bardziej torturowałem niż ONI. Moja świąteczna fitforma była wynikiem pracowitych wieczorów kończących się o czwartej rano, śniadań o 13.00, obiadów o 21.00 oraz imprez z piątku na niedzielę. Tego roku mama była zadowolona, kiedy powiedziałem jej, że przestałem pić „tą ohydną kawę z automatu”. Oszczędzałem jej nerwy, więc nie wspomniałem, że przestałem, bo drań połknął mi trzy razy z rzędu monetę.
Przy stole świątecznym niewiele mówiłem. W przerwach pomiędzy oswajaniem żołądka z potrawami, o których dawno zapomniał, spałem godzinami i poświęcałem się nicnierobieniu. Był to niewątpliwy fenomen, że w ciągu tak krótkiego czasu, brzuch nieśmiało zaczynał mi wystawać przed spodnie, wory ustępowały rumieńcom, a pod presją rodziny, znikał mi z twarzy wielotygodniowy zarost.
Momentem kulminacyjnym była chwila, kiedy od nadmiaru kalorii robiło mi się niedobrze i znaczyło to, że czas się wreszcie wziąć do nauki.
Zawsze miałem szeroko zakrojone plany dotyczące okresu świątecznego. Trzy, a czasami nawet cztery dni wolnego wydawały się wiecznością, w której nadrobienie zaległych projektów oraz pochłonięcie sterty kser na zbliżające się zaliczenia, było dziecinną igraszką. Mama, załamując ręce, próbowała wyperswadować mi dodatkową naukę w święta, nie rozumiejąc niestety, że jest ona pracą u podstaw. Nie rozumiała też, kiedy upierałem się cytując najmądrzejsze ze znanych mi przysłów: „Święta, święta i po studiach”.
Lamentom mamy zawsze stawało się jednak zadość. Za minut kilka nakrywała mnie kocem i gasiła światło w pokoju, gdzie spałem smacznie na kanapie, przytulony do pliku kser, z pierwszą stroną w ręku.
(Maciej Pawłowski)