Nasz profile

Autostopem przez gruzińską gościnność

Studenci

Autostopem przez gruzińską gościnność

Autostopem przez gruzińską gościnność

– Otkuda wy (skąd jesteście)? – pyta po rosyjsku zaciekawiony kierowca. – Polska, Polsza, Poloneti – Nie trzeba nic więcej dodawać. W czasie podróży Uli i Łukasza po Gruzji te słowa wywoływały uśmiech, rodziły solidarność, zapraszały do domów, organizowały transport. Dziękujemy Panie Prezydencie!

To miał być pierwszy przystanek ich wyprawy w ramach projektu Wyjrzeć zza ścian. – Chcieliśmy jechać do krajów Azji, by pomagać tamtejszym chrześcijanom – mówią podróżnicy.

W maju tego roku dotarli na Kaukaz samolotem. – Ciągnęło nas, by ujrzeć ogrom i dzikość gór, odmienność i prostotę życia – dzielą się Ula i Łukasz. – Chcieliśmy też doświadczyć na własnej skórze tamtejszej gościnności i sympatii do Polaków.

Niespodziewana biesiada

Był późny wieczór drugiego dnia podróży, gdzieś w północno – wschodniej Gruzji. Pogoda nie rozpieszczała: chłód i mżawka to nie najlepsze warunki na łapanie stopa. Zza zakrętu wyjechał rozpędzony Opel Astra. Gdy zatrzymał się z piskiem opon, wsiedli nie pytając nawet, dokąd jedzie. Ważne, że było ciepło i sucho.

Przy znikomej znajomości rosyjskiego Ula i Łukasz często prowadzili rozmowy z Gruzinami w kilku językach, wykorzystując też mowę ciała. Kierowca, Irakli, opowiedział im po gruzińsku, rosyjsku i angielsku o nocy spędzonej na ławce w parku w Anglii. Po tym doświadczeniu przestali mu być obojętni ludzie z wielkimi plecakami. Jednak nie jechał do Mestii, gdzie próbowali się dostać. – If you don’t go to Mestia today, come to my house – zaprosił ich Irakli. – Ya priglashayu vas ko mne – dodał. Zaproszenie obcych ludzi na noc nie było widocznie niczym niezwykłym, bo żona gospodarza, Eliko, po chwili zaskoczenia, z uśmiechem zaprosiła ich do środka.

Dwie pierwsze godziny spędzili tylko z córeczką gospodarzy, Ellene i dziadkiem. Lody przełamały gorąca herbata, zadania z matematyki i nauka gruzińskiego. Po wycieczce z całą rodziną do starej baszty i ruin cerkwi, na środku salonu pojawił się stół zapełniony powszechnym tutaj serem sulgun, lobio – gęstą potrawką z czerwonej fasoli z dużą ilością przypraw i natki pietruszki, świeżo upieczonym chlebem, sałatką pomidorowo – ogórkową i młodą cebulką do przegryzania. Senior rodu częstował domową czaczą – mocnym destylatem z wytłoków winogronowych. Kilkutysięczna tradycja biesiadowania wymagała co najmniej trzech toastów: za gości, za gospodarzy oraz za Polskę i Gruzję.

Podczas uczty synek gospodarzy, przebrany w tradycyjny męski strój, zaprezentował taniec pochodzący z regionu Swanetii – Svanuri. W każdej części podzielonego Kaukazem kraju zachowała się odrębna kuchnia i kultura. Gruzini są dumni ze swojego dziedzictwa, dlatego już od najmłodszych lat dzieci uczą się tańczyć i śpiewać, jak ich przodkowie. Svanetia, ze względu na bogactwa przyrodnicze i kulturowe, niejednokrotnie była najeżdżana i grabiona. Tutejsi mieszkańcy stali się więc górskimi wojownikami. Taniec wyraźnie pokazywał dumę i odwagę wypływającą z serca tancerza. Wymagał siły i kondycji, bo znaczna jego część odbyła się na kolanach. Typowy gruziński wieczór przeciągnął się do późna.

Nocleg przy baszcie

Po czterech dniach dotarli w końcu do Mestii, miasteczka na wysokości 1500 m n.p.m. i szukali miejsca do rozbicia namiotu. Nie było to tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. W wysokich górach większość terenu jest pochyła lub kamienista, więc ciężko wbić śledzie. Na każdym kawałku płaskiego terenu postawiono dawno temu dom lub przystosowano go pod uprawy. Gdy po długich poszukiwaniach znaleźli kawałek łąki i rozbili namiot, nadszedł gospodarz. – Pewnie to jego łąka i każe nam się wynosić – zniechęcił się Łukasz. Jednak znów przekonali się, jak Gruzini troszczą się o drugiego człowieka. Gospodarz, ubrany i pachnący po wiejsku, zaprosił ich do siebie. Pomimo rozwoju turystyki w Mestii, wystarczy skręcić w boczną uliczkę, by zobaczyć, jak żyje się tu od wieków. Błotniste drogi, świnie i bezpańskie psy spacerują między uliczkami, chude krowy szukają trawy pośród kamieni.

Na tym tle robią niezwykłe wrażenie wysokie na kilkanaście metrów kamienne baszty – osiągnięcie gruzińskiego budownictwa. Wieże liczące po kilka pięter stanowiły niegdyś ochronę przed niebezpieczeństwami ze strony najeźdźców i przed zemstą najbliższych sąsiadów. Dziś są spichlerzami na żywność, gdy zima odcina region od świata na kilka miesięcy.
W świetle zachodzącego słońca, podróżnicy zagonili z nieznajomym stado krów do domu obok jednej z tych średniowiecznych budowli. Ich sypialnią był balkon przylegający do baszty. Przez zajmujący całą ścianę rząd nieszczelnych okien rozciągał się widok na oświetlone wieże i kościoły. Miejsce będące przez stulecia schronieniem dla ludzi i dzieł tutejszej sztuki chrześcijańskiej, tej nocy przygarnęło też ich.

Osobisty autobus

Po dwóch tygodniach wyprawy dotarli do Tbilisi. Ogrom miasta, hałas i dźwięki samochodowych klaksonów atakowały z każdej strony. Ruch uliczny był chaotyczny i zdezorganizowany. Uprzejmy kierowca podrzucił ich pod Ambasadę Turecką. W pobliżu znajdowało się mieszkanie gospodyni, która miała ich przenocować, Barbary. Rozwinęli mapę i próbowali dopasować do niej otoczenie. Niestety nigdzie nie mogli znaleźć właściwej ulicy. Nazwa każdej rzeki w Gruzji jest oznaczona wyraźnym napisem na dużej tablicy, czego niestety nie można powiedzieć o ulicach.

Po bezowocnym poszukiwaniu i pytaniu mieszkańców o drogę, zdecydowali udać się do pobliskiego punktu informacji turystycznej. Sprawa się wyjaśniła. Znajdowali się na drugim końcu miasta, a wielki budynek z turecką flagą, nie był ambasadą. Dostali karteczkę z numerem linii autobusowej i nazwą przystanku. Gdy kierowca obiecał wskazać przystanek, odetchnęli z ulgą.

Droga trochę się dłużyła, a po 30 minutach dojechali na pętlę. Kierowca wyraźnie zapomniał ich wysadzić. Widząc Ulę i Łukasza, podniósł ręce do góry, klepnął się w czoło i coś zaburczał. Nakazał im zostać w autobusie, po czym szybko ruszył. Ludzie na przystankach machali do niego, źli, że się nie zatrzymuje, ale kierowca nie zważał na nich. Zawiózł podróżników prosto pod Ambasadę, przepraszając, że zapomniał ich wcześniej wysadzić. Osobisty kierowca i cały autobus dla nich? Tego się nie spodziewali. Zakłopotani, lecz wdzięczni zwolnili pojazd dla właściwych pasażerów.

Miesiąc spędzony przez Ulę i Łukasza w Gruzji spełnił ich oczekiwania i potwierdził legendy na temat tamtejszej gościnności. – Niestety później nie dostaliśmy wiz do Iranu i musieliśmy wracać – dzielą się podróżnicy. Jednak dzięki kaukaskiej przygodzie zadowoleni mimo wszystko, udali się stopem przez Turcję, Bułgarię, Rumunię, Węgry i Słowację do domu.

(Urszula Małek / Łukasz Górecki)

Magazyn "płyń POD PRĄD” jest ogólnopolskim bezpłatnym kwartalnikiem studenckim z corocznym numerem specjalnym - STARTER dla studentów pierwszego roku. Magazyn trafia w potrzeby studentów używając różnorodnych form, takich jak: reportaże z ważnych wydarzeń na uczelniach; wywiady ze studentami, psychologami, profesorami, ciekawymi ludźmi; prezentacje kół naukowych; porady dotyczące zachowania się w różnych sytuacjach w życiu studenckim. „płyń POD PRĄD” dotyka ważnych tematów w życiu społecznym studenta, takich jak nauka, wartości oraz relacje międzyludzkie. Chcesz do nas pisać? Napisz! redakcja(at)podprad.pl Chcesz by objąć patronatem wydarzenie studenckie? Napisz do Marty! Marta Chelińska mchelinska(at)hotmail.com Kontakt do naczelnej - Katarzyny Michałowskiej: naczelna(at).podprad.pl

Komentarze

Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także Studenci

Na górę