Terroryzm, miłość i męka
Marcin Liber w swoim najnowszym spektaklu próbuje ożywić duchy zamachu na World Trade Center. Trudno uniknąć wrażenia, że i jemu, i aktorom przyniosło to więcej męki niż scenicznego pożytku.
Najbardziej męczy się jednak widz. Reżyser, korzystając z tekstu Carstena Brandaua, stworzył po raz pierwszy, jak twierdzi, spektakl o miłości. W najogólniejszym zarysie Koniec to nie my opowiada historię Libańczyka Ziada i Turczynki Aishy. Chociaż są w sobie bardzo zakochani, Ziad powoli zaczyna odklejać się od tego związku i planuje udany zamach na World Trade Center.
Znana historia staje się dla Libera platformą do budowania scenicznego eksperymentu. Struktura spektaklu jest poszatkowana, co dodatkowo potęguje komenda „pauza” przerywająca kwestie wypowiadane przez bohaterów. Dodatkowo, jesteśmy świadkami występów muzyków śpiewających na żywo. Wszystko to jednak odbywa się w nieciekawym, mozolnym rytmie. Aktorzy męczą się wyciągając z siebie kolejne teksty, krzycząc. Przez cały spektakl nie następuje nic ożywczego. Nie jest to przedstawienie ani o miłości, ani o terroryzmie. Jest to jedynie wewnętrzny pokaz niemocy i miałkości zespołu Libera. Szkoda, bo pamiętamy go choćby ze świetnego Utworu o Matce i Ojczyźnie.
- Koniec to nie my
- Reż. Marcin Liber
- Teatr Studio
(Tixar.pl)