Nasz profile

Studenci

Napoleoniada

Napoleoniada

Sobotnie przedpołudnie na jednej z tradycyjnie wyglądających polskich miasteczek: kościół w centralnym punkcie, obok plac z przystankiem PKS-u, dwa sklepy na krzyż. Ciszę i spokój około godz. 11 przerywa głośny i barwnie umundurowany dwuszereg. Mieszkańcy wychodzą na ulicę, aby popatrzeć na niecodzienny pochód. Bo tylko raz do roku, w marcowy weekend, w Jonkowie odbywa się Napoleoniada. Rekonstrukcja bitwy z czasów wojen napoleońskich.

Piątek, 14 marca, godz. 19:02

Dworzec w Olsztynie zapełniony. Piątkowy wieczór to najlepszy czas powrotu do domu z uczelni. Natomiast ja wraz z trzema kolegami od godziny szesnastej jestem w podróży. Przebijamy się przez tłum ludzi z karabinami zawiniętymi w koce, torbami z mundurami i rogatywkami niedbale włożonymi w siatki. Poszukujemy drugiej części naszego 7 pułku, która miała przyjechać z Lublina. Wreszcie dopadliśmy ich w przejściu. Pięć osób. Dowódca oddziału zarządził natychmiastowy załadunek do najbliższego busa. Podróż trwała znacznie krócej niż pociągiem. O dwudziestej pierwszej jesteśmy na miejscu. Kierowca wysadza nas pod szkołą w Jonkowie. Zabieramy bagaże i udajemy się do sal na spoczynek, ale sen o tak wczesnej porze nie był nam pisany.

Z daleka zaczęły dochodzić nas głosy, śmiechy i krzyki. Okazało się, że większość oddziałów pojawiła się tu przed nami. Barwnie poprzebierani tonęli w radosnych dyskusjach. Na placu obok szkoły kilka par trenowało walkę wręcz na karabiny. Gdy podszedłem bliżej, ujrzałem ludzi w wieku około trzydziestu, czterdziestu lat, którzy bawili się jak dzieci. Z pewnością była to chwila oderwania się od codziennych obowiązków, ale też super okazja do przeżycia przygody. Później okazało się, że w tej gromadzie zaliczałem się do najmłodszych uczestników.

W szkole dostajemy łóżka polowe, idziemy na piętro. Tam znajdujemy miejsce koło grupy Białorusinów (naszych przeciwników) i polskich oddziałów ze Śląska. Białorusini okazali się być bardzo sympatycznymi ludźmi – dogadywaliśmy się po angielsku.

Tego wieczora przyjechało nas ponad sto osób – poznałem wszystkich.

Sobota, 15 marca, godz. 11.00

O godzinie 9.00 na plac pod szkołą zjechały autokary z niemiecką rejestracją. Kolejne, tym razem nieprzyjacielskie, regimenty pojawiły się na godzinę przed planowanym przemarszem przez Jonkowo. O godzinie 10:30 wszyscy, w pełnym umundurowaniu i z bronią, stawili się na zbiórkę. Organizator dał sygnał i dobosz począł wybijać rytm marszowy. Przemarsz trwał pół godziny. Przez miasteczko, aż na pole bitwy, którym było lekko nachylone wzniesienie z uprzednio przygotowanym rosyjsko-pruskim szańcem. Zadaniem Polaków i Francuzów było zdobycie w przeciągu półtorej godziny nieprzyjacielskich umocnień. Godzina 11 to czas musztry, którą oglądało trzy tysiące widzów. Dwieście pięćdziesiąt żołnierzy rozpoczęło wkrótce przygotowania. Rozstawiono armaty, moździerze (w liczbie 12). Dopilnowano zabezpieczenia materiałów pirotechnicznych. Wkrótce miało rozpocząć się natarcie.

Godz. 13.00

Sygnał do ataku dała salwa polskiej artylerii. Mój oddział nacierał z lewego skrzydła. Ustawieni w jednym szeregu, pojedynczym krokiem marszowym, szliśmy na wysunięte pozycje nieprzyjaciela. Parę metrów od nas wybuchła słomiano-drewniana konstrukcja. Szyk się nie załamał. Rosjanie wystawili w przedniej formacji dwa pułki. Padł rozkaz: gotuj broń i zaraz biegiem marsz.

Wdaliśmy się w walkę wręcz. Przepychaliśmy się wzajemnie karabinami; wraz z francuskim pułkiem. W kolejnej próbie przepchnęliśmy nieprzyjaciela w stronę wąwozu. Rozglądając się na prawą stronę widziałem, jak nasi zmusili do odwrotu Prusaków. Dookoła leżeli ranni żołnierze, których opatrywały sanitariuszki-markietanki. Na polu bitwy pojawili się mnisi, którzy umierającym udzielali ostatniego błogosławieństwa.

Wróg oddał salwę i wycofał się do okopów rozpaczliwie broniąc ostatniej linii. Wpadliśmy do okopów. Rozgorzała walka wręcz. Dookoła wybuchały materiały pirotechniczne. Wdarliśmy się na szaniec. Jeszcze artyleria pruska wydała ostatnie tchnienie – wybuch z działa poszedł kilka metrów obok mnie. Przez chwilę przestałem słyszeć na jedno ucho. Weszliśmy pomiędzy namioty nieprzyjaciela, powodując chaos.

Wkrótce Rosjanie, pokonani, wywiesili białą flagę. Wszystko odegrało się w przeciągu godziny.

Uradowana gawiedź poczęła bić brawo, dziękując za tak wspaniałą inscenizację. Oddziały zebrały się pod specjalnie ustawionym namiotem, gdzie mieszkańcy przygotowali wojskową strawę. Dzieci wraz z rodzicami stawały do wspólnych pamiątkowych zdjęć z żołnierzami.

Tak zaczęła się biesiada, która trwała kilka godzin. Urządzono konkurs strzelecki, w szańcu rozpalono ogniska. Wszystko to w radosnej atmosferze, przy słonecznej pogodzie.

Tego samego dnia spakowałem swój sprzęt i wskoczyłem do busa, aby zdążyć na ostatni pociąg. Późnym wieczorem byłem na dworcu w Gdańsku.

Z wielką przyjemnością wspominam to wydarzenie. Trwałych obrażeń brak a zabawa przednia. Następne starcie: 1-3 sierpnia – Nysa.

Ku chwale Ojczyzny!

CZYTAJ DALEJ
Zobacz również
Komentarze

Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także Studenci

Na górę