Nasz profile

Extremalne miejsca w stolicy

Studenci

Extremalne miejsca w stolicy

Extremalne miejsca w stolicy

Nowe miasto kojarzyć się może nie tylko z kościołami, pałacami i tandetnymi figurkami z napisem souvenir. Nieliczni zwiedzają stolicę w sposób alternatywny, z dreszczykiem emocji. Odkrywają miejsca, gdzie czas dawno się zatrzymał.

Stare ciuchy, mocne buty, rękawice, latarka, jakieś nakrycie głowy i obowiązkowo, sprzęt fotograficzny. Kanapki i napoje, zwłaszcza jako poczęstunek dla autochtonów różnej maści (koty, gołębie, bezdomni). To obowiązkowy sprzęt eksploratora.

Nie ma strachu

Odkrywca opuszczonych warszawskich zakątków nie może mieć lęku wysokości lub klaustrofobii. Musi być odporny wobec brudu i smrodu. W urban exploringu przydaje się podstawowa sprawność fizyczna, mocne nerwy i odporny żołądek, gdyż często np. strychy pełne są gołębi w różnych fazach rozwoju, od jajek aż po suche szkielety. Opuszczone fabryki straszące wybitymi oknami i odpadającym tynkiem, wysiedlone kamienice rodem z powstania warszawskiego czy ciemne, wilgotne bunkry, zamieszkałe tylko przez nietoperze, to dla odkrywcy adrenalina w czystej formie. – Wchodząc do nieznanej rudery, nigdy nie wiesz, czy jesteś sam – mówi student zajmujący się odkrywaniem opuszczonych miejsc. – Od początku czujesz się jak obcy, nieproszony gość. Trzeszczenie pod nogami przywodzi na myśl wszystkie obejrzane horrory i jeży włos na głowie. Trzaśnięcie drzwi może być spowodowane przeciągiem, a może to wyrwany ze snu dziki lokator zaznaczył swoją obecność, delikatnie sugerując opuszczenie obiektu? O zawał mogą przyprawić gołębie, masowo zamieszkujące poddasza i wyskakujące z furkotem skrzydeł prosto na ciebie. Doświadczysz istnej symfonii zapachów, będącej pomieszaniem zaduchu, odchodów, spalenizny i rozkładających się produktów żywnościowych – mówi.

Ukryte wspomnienia

Wiele miejsc ma swoją historię, mniej lub bardziej dramatyczną. Dziury po kulach przywodzą na myśl ciężkie walki i masowe egzekucje w powstaniu. Wnęki w ścianach i niechlujnie zamurowane okna kuszą wizjami skarbów, sprytnie ukrytych przed laty.

Niektóre domy są wyczyszczone z wszelakiego wyposażenia, inne wyglądają, jakby lokator wyszedł przed chwilą. Otwierając kolejne drzwi, można znaleźć się w środku czyjegoś życia. Ubrania na wieszakach, fotografie na stole, przetwory w kuchni. Na półce można dostrzec otwarty kalendarz, zatrzymany już na zawsze na dacie sprzed wielu lat. – W jakimś mieszkaniu znaleźliśmy duże ilości leków i sprzętu medycznego – mówi eksplorator. – Zrobiło się dość nieprzyjemnie, gdyż z początku myśleliśmy, że ktoś tam strasznie długo umierał, może na raka? Później okazało się, że było to mieszkanie bardzo wybitnego lekarza, jednego z pionierów polskiej anestezjologii…

Piwnice i strychy przenoszą w świat techniki z ubiegłego wieku. Blaszane balie, wyżymaczki, okute walizy i kufry, lodówki typu igloo, stare gazety – istny skansen, w kurzu i pajęczynach czekający na dopełnienie swego losu w workach zbieraczy złomu.

Do rozbiórki

Wiele obiektów dochodzi kresu swych dni. Nagle kończą pod spychaczami, by ustąpić miejsca bezdusznym wieżowcom ze szkła i stali. Odkrywcy zwiedzają obiekty, których lada moment nie będzie. Pozostaną jedynie na zdjęciach oraz w postaci pamiątek w plecakach szperaczy. W jednej kamienicy kręciliśmy się po podwórzu mówi inny eksplorator. Moją uwagę przykuł karton z drobnymi śmieciami. Pośród starych worków do odkurzaczy znalazłem parę szpul do projektora filmowego, sygnowanych Reichsstelle für den Unterrichtsfilm, czyli z czasów III Rzeszy. Takie perełki zdarzają się rzadko i z reguły w najmniej spodziewanych miejscach. Warto je ratować, gdyż często ulegają zniszczeniu przez zbieraczy złomu, interesujących się jedynie metalowymi elementami, zwłaszcza cennej miedzi czy aluminium. Pożary, podejrzanie często wybuchające w pustostanach, mogą przynieść zagładę częstokroć ciekawym pamiątkom przeszłości.

Nasza stolica

Warszawa lewobrzeżna utraciła podczas ostatniej wojny prawie 90% zabudowy. Okres komunizmu oraz wilczego kapitalizmu, początku transformacji, unicestwił kolejne kilka procent. Zachowane do dziś fabryczki i kamienice są ostatnimi z ostatnich świadków historii miasta. Niektóre miały szczęście i są użytkowane, w lepszym lub gorszym stanie do chwili obecnej. Nieliczne doczekały się nawet rewitalizacji i odzyskały dawną świetność. Inne, z oknami zabitymi dyktą i zamurowanymi drzwiami, czekają na dopełnienie swojego losu.

Na pytanie czy działalność eksploratorska jest bezpieczna? Odkrywca odpowiada, że zawsze, obowiązuje zdrowy rozsądek i umiejętność przewidywania. – Nie radzę włazić na spadziste dachy czy nadwątlone, uginające się stropy – mówi. – Na szczęście, większość obiektów jest w dość dobrym stanie technicznym, nie nadają się jedynie na długotrwały pobyt ludzi z powodu zawilgocenia czy spękań.

Dzicy mieszkańcy

Dzicy lokatorzy nie lubią, jak się dekonspiruje ich siedziby. Często trudnią się różnego rodzaju nielegalną działalnością. Świeże legowiska i inne ślady są sygnałem do odwrotu dla eksploratora. Autochtoni jednak raczej nie są agresywni i można z nimi porozmawiać, czasem dowiadując się ciekawych szczegółów z historii i życia kamienicy. – Dzień przed eskapadą przeczytałem, że przy naszym obiekcie znaleziono zwłoki mężczyzny z raną głowy – mówi odkrywca. – Zapowiadał się wypad z dreszczykiem. Nie wiedzieliśmy, czy denat sam upadł, czy ktoś mu pomógł. Na szczęście rozmowa z bezdomnymi wskazała na trunkowe skłonności zmarłego, co rozwiało nasze wizje tajemniczego morderstwa.

Zabronione hobby

Wiele obiektów znajduje się pod okiem wścibskich sąsiadów, przy ruchliwych ulicach lub posiadają własną ochronę. – Jednym z bardziej niebezpiecznych miejsc był pałacyk przy Al. Szucha, należący kiedyś do generałowej Marii Apigajew – wspomina penetrator. – Znajdował się dokładnie naprzeciwko kancelarii premiera i był otoczony przez różne instytucje z masą kamer. Chcieliśmy szybko skakać przez furtkę, ale okazała się otwarta – dodaje ze śmiechem. Gdy pytam czy to legalne, eksploratorzy uśmiechną się znacząco. Działalność eksploratorów jest nieoficjalna lub w najlepszym wypadku, półoficjalna. Penetratorzy nie lubią zwracania na siebie uwagi, ani starania się o oficjalne zezwolenia. Niestety, często gimnazjaliści traktują eksplorację jako sposób na zaistnienie w grupie i rodzaj lansu. Brak odpowiedniego przygotowania i wyobraźni młodocianych pseudo-eksploratorów może skończyć się tragicznie. Jednak najciekawsze i najtrudniejsze miejscówki są ściśle zakonspirowane, a informacje o sposobach wejścia podają sobie szperacze pocztą pantoflową.

 

Łukasz Karolewski

Magazyn "płyń POD PRĄD” jest ogólnopolskim bezpłatnym kwartalnikiem studenckim z corocznym numerem specjalnym - STARTER dla studentów pierwszego roku. Magazyn trafia w potrzeby studentów używając różnorodnych form, takich jak: reportaże z ważnych wydarzeń na uczelniach; wywiady ze studentami, psychologami, profesorami, ciekawymi ludźmi; prezentacje kół naukowych; porady dotyczące zachowania się w różnych sytuacjach w życiu studenckim. „płyń POD PRĄD” dotyka ważnych tematów w życiu społecznym studenta, takich jak nauka, wartości oraz relacje międzyludzkie. Chcesz do nas pisać? Napisz! redakcja(at)podprad.pl Chcesz by objąć patronatem wydarzenie studenckie? Napisz do Marty! Marta Chelińska mchelinska(at)hotmail.com Kontakt do naczelnej - Katarzyny Michałowskiej: naczelna(at).podprad.pl

Komentarze

Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także Studenci

Na górę