Nasz profile

Chleba naszego powszedniego, świeżego mleka i trochę ciasta

Studenci

Chleba naszego powszedniego, świeżego mleka i trochę ciasta

Chleba naszego powszedniego, świeżego mleka i trochę ciasta

Kiedy kolejny raz docierasz do celu, nie możesz uwierzyć, że znów ci się udało. Zresztą nie tylko tobie. Oprócz ciebie tę samą drogę przebyły masy licealistów, młode pary i kilku rastafarian. Były też starsze, czasem schorowane kobiety, zapewne czyjeś babcie. Były matki z dziećmi, dzieci bez matek, ojcowie bez rodzin i dziadkowie bez wnucząt. Wszystkich połączyło jedno: 500 kilometrów Drogi.

Tyle wynosi odległość między Gdańskiem a Jasną Górą. Co roku w sierpniu do Częstochowy dociera kilkaset grup pielgrzymkowych z całej Polski. Z Gdańska wyrusza ich pięć. Idą szesnaście dni. Po co? Najczęściej ze względów religijnych, często towarzyskich lub podróżniczych. Wielu, zwłaszcza młodych, chce się sprawdzić – można powiedzieć, że pielgrzymka jest formą aktywnego wypoczynku.

Od pierwszego dnia widać, że to nie spacerek. Pierwsza msza o szóstej rano, w Bazylice Mariackiej. Biskup błogosławi nas na drogę. Kiedy opuszczamy Gdańsk, rozdzwaniają się kościoły starówki. Na przedmieściach wychodzimy na główny trakt wiodący z Gdańska na południe. Mimo wczesnej pory wszędzie jest dużo ludzi, niektórzy obdarowują nas kwiatami. O tej porze roku kwitną łubin, lawenda, groszek pachnący, róże…

W Starogardzie podchodzi do nas starsza pani. Prosi o modlitwę w intencji brzemiennej córki. Chce nam dać dwadzieścia złotych.

Do Świętego Wojciecha zwykle odprowadzają nas rodziny i ci, którzy z różnych względów nie mogą iść na pielgrzymkę. Przez szesnaście dni będą spotykać się wieczorami w Bazylice, żeby wesprzeć pielgrzymów modlitwą. Za Wojciechem schodzimy w polną drogę. W Straszynie parafianie częstują nas kanapkami, ciastem i sokiem. Leżąc na łące, szukamy czterolistnych koniczyn. Niedaleko ktoś gra na dżambie.

***

Pielgrzymkę ochraniają porządkowi. Casting na porządkowego nie jest zbyt skomplikowany: wystarczy szybko biegać, mieć skończone osiemnaście lat i nie bać się przejeżdżających

TIR-ów. W dużych miastach i na kluczowych skrzyżowaniach pomaga nam policja i strażacy. Nie zawsze bywa bezpiecznie. W Inowrocławiu kierowca ciężarówki nie zatrzymuje się na wezwanie. Samochody z naprzeciwka już ruszają, lada chwila dojdzie do stłuczki. Porządkowy rzuca się do przodu i własnym ciałem zagradza drogę. Ksiądz przewodnik krzyczy. Na szczęście pojazd zatrzymuje się w porę.

W Starogardzie podchodzi do nas starsza pani. Prosi o modlitwę w intencji brzemiennej córki. Chce nam dać dwadzieścia złotych. Czyżbyśmy wyglądali aż tak mizernie? Choć zapewniamy, że modlić się będziemy za darmo, staruszka jest nieubłagana. Nie może się nadziwić, że nie chcemy iść z nią do sklepu i kupić sobie kilku czekolad. Po długich rokowaniach godzimy się na torbę racuchów, które przyniosła z domu.

Śpimy przeważnie u parafian. W wielu miejscowościach przyjście pielgrzymki jest prawdziwym świętem. Czekają na nas udekorowane kościoły i ciepłe łóżka w okolicznych domach. Na każdym stole pomidorowa i kotlety, niby takie same, a pod każdym dachem smakują inaczej. Wokół domów żyto i pszenica. Trudno sobie wyobrazić, że nasz kraj to wcale nie góry i morze, lecz ogromne, ciągnące się po horyzont pole. Czasem płaskie, czasem pagórkowate, ale jak okiem sięgnąć nabrzmiałe kłosami zbóż. Tak wygląda dla nas Polska: szarość asfaltu, złoto pól i błękit nieba.

Niebo, choć na ogół błękitne, nie zawsze bywa łaskawe. Kiedy jest zupełnie bezchmurne, przeszkadza upał, wszechobecne słońce i opary asfaltu. Ludzie litują się nad naszymi spalonymi nosami i pokrytymi wysypką łydkami – parujący asfalt podrażnia skórę na nogach. Jeżeli pada, trudno wytrzymać cały dzień w marszu. Nie da się zrobić postoju na łące, trawniku czy w lesie. Buty przemakają i na stopach robią się pęcherze. W deszczowe dni służba medyczna ma ręce pełne roboty. Jej praca polega na doprowadzaniu obolałych nóg do stanu używalności. Obsada sanitariatu składa się wyłącznie z ochotników, najczęściej pod wodzą lekarza-pielgrzyma. Często kończą dyżury nawet po północy. Dla kogoś, kto zrywa się przed szóstą, to późna pora.

Budzi nas pianie kogutów, a jeśli śpimy w mieście to zwykły budzik. Gospodarze przygotowują nam na drogę kanapki. Czasami nieśmiało proszą o modlitwę. To jedyna zapłata, jaką im zostawiamy. Pieniądz na pielgrzymce jest niewiele wart. Sklepów po drodze jest mało, jedzenie dostajemy od spotykanych ludzi, czasu na płatne rozrywki brak. Wieczory przeznaczamy na odpoczynek, śpiew, rozmowy z gospodarzami.

Pod swój dach przyjmują nas bardzo różni ludzie. Trudno nam zrozumieć, dlaczego dobrowolnie godzą się na ten jednonocny kłopot. Jesteśmy przecież brudni, zakurzeni, zgłodniali i hałaśliwi. Zostawiamy po sobie bałagan w łazience i pustkę w lodówce. Czasem również obrazek z Matką Boską i zapewnienie, że za rok przyjdziemy znowu.

W Bydgoszczy znów wyczekuje nas pani Ludwika. Mieszka sama, w małym mieszkanku na siódmym piętrze. W młodości spędziła rok na Saharze. Wciąż z zafascynowaniem wspomina Afrykę. Za każdym razem przypomina nam, że najważniejszy w życiu jest Bóg, a potem przygody. W tym roku cieszy się, że udało jej się dostać pielgrzymów. W Bydgoszczy więcej jest miejsc dla gości niż samych wędrowców.

W Turku nasza rodzina już przygotowała kolację. W starej kamienicy przy Rynku sześć osób zamieszkuje dwa pokoje z mikroskopijną łazienką i kuchnią. Zabierają sześciu pielgrzymów, oni śpią w jednym pokoju, my w drugim. Zasypiamy późno, bo w nocy nad głowami harcuje ich kot.

Do Małociechowa gospodarze dowożą nas traktorami. Po drodze niewiele mówimy, bo pojazdy podskakują na wybojach tak gwałtownie, że boimy się o swoje języki. Niektóre gospodarstwa są od siebie oddalone nawet o kilometr. Nie w każdym domu jest woda, w każdym za to na stół wjeżdżają pomidory, ogórki i fasolka szparagowa. Na deser drożdżówka i mleko.

Koło zapamiętujemy jako krainę luksusu. Srebrnym vanem zajeżdżamy przed piękną, gustownie urządzoną willę. Oczy wychodzą nam z orbit na widok wielkiej michy cukierków na stole. Na piętrze oglądamy zabawki dziewczynki o wdzięcznym imieniu Michelle. Czego tu nie ma! Koń na biegunach, dom dla lalek, piłka do skakania… Dziecinniejemy do tego stopnia, że rano na drogę pani domu daje nam batoniki i soczki Kubusie.

***

Im dłużej jesteśmy w drodze, tym więcej mamy sił. Dwanaście kilometrów przed Częstochową zza wzgórz wyłania się klasztor. Jesteśmy u celu. Ostatni postój na podwórku miejscowego zakonu – tu siostry handlują jedzeniem. Talerz zupy kosztuje trzy zdrowaśki, kubek soku – jedną. Do każdej miski zupy dostajemy pieczywo gratis. To dlatego, że chlebem nie wypada handlować. Nawet za zdrowaśki.

Olga

Magazyn "płyń POD PRĄD” jest ogólnopolskim bezpłatnym kwartalnikiem studenckim z corocznym numerem specjalnym - STARTER dla studentów pierwszego roku. Magazyn trafia w potrzeby studentów używając różnorodnych form, takich jak: reportaże z ważnych wydarzeń na uczelniach; wywiady ze studentami, psychologami, profesorami, ciekawymi ludźmi; prezentacje kół naukowych; porady dotyczące zachowania się w różnych sytuacjach w życiu studenckim. „płyń POD PRĄD” dotyka ważnych tematów w życiu społecznym studenta, takich jak nauka, wartości oraz relacje międzyludzkie. Chcesz do nas pisać? Napisz! redakcja(at)podprad.pl Chcesz by objąć patronatem wydarzenie studenckie? Napisz do Marty! Marta Chelińska mchelinska(at)hotmail.com Kontakt do naczelnej - Katarzyny Michałowskiej: naczelna(at).podprad.pl

Komentarze

Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także Studenci

Na górę