Jak to było na pierwszym roku? Zmagania, wyzwania, sukcesy
Pierwszy rok studiów zawsze jest szokiem, po skończeniu liceum lub technikum. Przypominamy wspomnienia absolwentów, spisane specjalnie dla studentów pierwszego roku, by poczuli się zrozumiani, jeśli nie idzie wszystko tak dokładnie, jak to sobie wyobrażali.
Przyjazd na studia to był dla mnie duży krok w nieznane. Jak w sztuce Mrożka, stwierdziłem, że jednym miejscem, gdzie jestem u siebie, jest dworzec. I to dlatego, że przyjezdni są tam zawsze u siebie, a tubylcy stają się obcymi. Tyle że przyjechałem na studia, a nie na dworzec, więc trzeba się było jak najszybciej zebrać. Prędzej czy później to się wszystkim udaje. Udało się i mnie. Na szczęście prędzej, a nie później.
W końcu trafiłem na swój wydział. Pierwsze wrażenie – zapowiada się źle. Bo jak ma się zapowiadać dobrze, gdy wszyscy moi znajomi schowali się, jak w piosence Republiki, w innych mrocznych instytucjach, a wokół sami przypadkowi ludzie? Zawsze oceniam obcych z góry, od razu wydaje mi się, że wiem, kto jest jaki i z kim nie warto rozmawiać. Jednak po pierwszej rozmowie okazuje się, że ci ludzie stają się moimi najbliższymi znajomymi. Tak było i tym razem.
Często w szkole słyszałem z ust nauczycieli: jak pójdziesz na studia to dopiero zobaczysz. No i człowiek w to wierzy, że jak pójdzie to dopiero zobaczy, ale już po pierwszych ćwiczeniach czy wykładach, okazuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Do niczego nie można podchodzić ze strachem i „na klęczkach”, do studiów też nie.
Kamil, MSG, uniwersytet
No i człowiek w to wierzy, że jak pójdzie to dopiero zobaczy, ale już po pierwszych ćwiczeniach czy wykładach, okazuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Mogłoby się wydawać, że rozpoczęcie studiów to jakieś ekstremalne wydarzenie, jednak zaczęło się dość prozaicznie: poznawanie ludzi, uczelni, akademika i miasta.
Nie było łatwo. Minął co najmniej miesiąc, zanim wszyscy w grupie się jako tako poznali. Poza tym trzeba było się szybko ogarnąć, zmienić podejście do nauki – tutaj nikt mi nie mówił, co mam zrobić w domu, to ja decydowałam, ile chcę się sama nauczyć.
Wydział mechaniczny z reguły do łatwych nie należy. Trudność sprawiały mi laboratoria, do których trzeba było się dobrze przygotować, a potem zdać z nich sprawozdanie. Dość długo zmagałam się też z matematyką. Jednak doszłam do wniosku, ze wszystko jest trudne, nim stanie się proste.
Bardzo dużo dają ludzie, z którymi się stykamy w trakcie studiów. Wśród wykładowców bywało różnie, byli tacy którzy urodzili się do tego, aby uczyć, byli też tacy, którzy nie umieli przekazać wiedzy. Ale na grupowych kolegów nie mogę narzekać – mogłam na nich liczyć.
Zaskoczyła mnie liczba osób, którym się nie udało – odpadła ponad połowa. Przykre, bo wśród tych, którym się nie udało, byli zdolni ludzie. Ale jak to powiedział mój kolega: Studia kończą nie najzdolniejsi, ale najwytrwalsi.
Karolina, mechanika, politechnika
Studia kończą nie najzdolniejsi, ale najwytrwalsi.
Początki były trudne – jak to początki. Przez pierwsze tygodnie nie mogłam zapamiętać imion ludzi z mojej grupy, plan zajęć wydawał mi się wzięty z kosmosu, a wykładowcy sprawiali wrażenie o wiele bardziej wymagających, niż się to później okazało. Do tego dochodziły trudności z aklimatyzacją w nowym miejscu… Ponieważ przez całe życie mieszkałam na wsi, nie mogłam przywyknąć na przykład do szumu samochodów. Ale wszystko pomału się ułożyło. Dostrzegłam plusy mieszkania w mieście: zaczęłam chodzić częściej do kina czy na basen.
Oswoić się z nową sytuacją bardzo mi pomogło dołączenie do duszpasterstwa. Poznałam tam ludzi, z którymi mogłam rozmawiać o tym, co dla mnie ważne, patrzącymi na życie podobnie jak ja, z którymi znalazłam wspólny język. Czas spędzany ze wspólnotą często przynosił odpowiedzi na trudne pytania. Te spotkania były dla mnie – i nadal są! – jedną z największych radości studenckiego życia.
Joanna, filologia polska, uniwersytet
Przez pierwsze tygodnie nie mogłam zapamiętać imion ludzi z mojej grupy, plan zajęć wydawał mi się wzięty z kosmosu.
Nie umiałem porządnie zorganizować sobie nauki podczas sesji. Zawsze brakowało tego jednego (albo więcej) dni na przygotowanie. Okazało się, że umiem uczyć się na błędach: teraz już wiem, że nie powinno się zdawać dwóch przedmiotów dzień po dniu – lepiej wziąć zerówkę z jednego z nich. I wszystkie prace zaliczeniowe oddać jak najwcześniej, żeby pod koniec semestru niczym się już nie rozpraszać.
Dobrym pomysłem jest korzystanie z doświadczenia starszych roczników. Zawsze znajdzie się ktoś, kto podzieli się radami na temat egzaminu u groźnego profesora, przekaże cudowny skrypt, wskaże dobrze zaopatrzony antykwariat czy bibliotekę – po prostu powie, jak przetrwać pierwszy rok. A znajdą się tacy, który lubią postraszyć, więc trzeba uważać.
Roman, historia, uniwersytet
Już wiem, że nie powinno się zdawać dwóch przedmiotów dzień po dniu.
Pamiętam, że gdy wyjeżdżałam po raz pierwszy na studia, pomyślałam: już nic nie będzie takie same. Miałam rację. Moje życie zmieniło się nieodwracalnie.
Najtrudniejsze i najbardziej zasmucające było poczucie obcości – samotność w wielkim mieście. Nie znałam nikogo, nie wiedziałam, gdzie mogę pójść, choćby na spacer wieczorem. Świat kręcił się tylko wokół stancji i uczelni, a dla mnie, przyzwyczajonej do aktywnego życia, było to trudne do zaakceptowania.
To jednak minęło.
Ten najgorszy czas, pomogły mi przetrwać organizacje, w których zaczynałam się udzielać. Był to przede wszystkim Samorząd Studencki. Tam poznałam nowych ludzi. Poczułam, że mogę być potrzebna i zrobić coś fajnego dla siebie i innych.
Teraz kończę piąty rok, przez te wszystkie lata najwięcej radości dawało mi działanie w organizacjach studenckich. Uczyło mnie to, jak pracować z ludźmi, jak tworzyć zgraną grupę, ale przede wszystkim dawało poczucie, że jestem potrzebna i potrafię coś zrobić. Jeszcze tylko semestr studiowania, a ja już zaczynam tęsknić do tego wszystkiego, co przeżyłam na studiach.
Kasia, informatyka, politechnika
Poczułam, że mogę być potrzebna i zrobić coś fajnego dla siebie i innych.
Pierwszy semestr na studiach był dla mnie zakręconym czasem. Poznawanie nowych ludzi, wycieczki po korytarzach w poszukiwaniu sal wykładowych. Stres, że na pewno się spóźnię.
Na pierwszym roku zdziwił mnie fakt, że wykładowcy nie zapewniają swoim studentom potrzebnych do nauki materiałów. Najczęściej trzeba było spędzić dużo czasu w czytelni, żeby znaleźć potrzebne skrypty, publikacje i książki. Niekiedy wiązało się to ze swoistym polowaniem na jedyny, dostępny do wypożyczenia egzemplarz. Później okazało się, że ludzie są niezwykle sympatyczni i pożyczenie notatek czy kserówek nie stanowi żadnego problemu.
Trochę obawiałam się pierwszej sesji. Dużo egzaminów, mnóstwo materiału, a czasu niewiele. Ale zapewniam, że nie jest to wcale takie straszne, jak się wydawało na początku.
Zuzia, pedagogika, uniwersytet
