Andrzej Te – Dzieci TV
Wydawnictwo: Jirafa Roja
Warszawa 2011
Ocena: 3/5
„Dzieci TV” z pewnością pokazuje coś nowego. Nareszcie ktoś poruszył temat wpływu telewizji na nasze życie, nie pisząc jednocześnie poradnika lub książki psychologicznej. Czytając kolejne opowiadania uświadamiamy sobie, jakie pragnienia daliśmy sobie narzucić: chcemy kobiet, ale tych łatwych i głupich, mężczyzn, ale jedynie tych wielkich i groźnych. Szukamy szybkich pieniędzy, szybkiej rozrywki i szybkiego zapomnienia. Mimo to nie jesteśmy szczęśliwi, a nawet nie możemy być. W dzisiejszych czasach szczęście po prostu nie przystoi. Andrzej Te, poprzez swoje opowiadania, zmusił mnie żebym usiadła i patrząc tępym wzrokiem w ścianę zastanowiła się, czy wszystko wokół mnie jest faktycznie aż takie beznadzieje i unieszczęśliwia mnie do granic możliwości. To bez wątpienia stawia tę książkę wśród tych, które poleciłabym absolutnie wszystkim, jednak…
Nigdy nie sądziłam, że tak krótka lektura znudzi mnie, zmęczy i zezłości jednocześnie. Średnio co 2 akapity zastanawiałam się, kiedy ta opowieść się skończy. Wszystkie opisane przez autora historie są bardzo chaotyczne. Książka zawiera w sobie nieskończoną ilość urwanych zdań, skoków myślowych i niejasności, które do ostatniej strony nie zostają wyjaśnione. Jedno z opowiadań niezwykle przypominało mi „Ferdydurke”, szczególnie poprzez nowe słowa, których znaczenia nie udało mi się odgadnąć . Inne z kolei przywodziło na myśl „Pamiętnik z powstania warszawskiego” – pojedyncze słowa, wykrzyknienia, urywki zdań. Wszystko to stawało się nie do zniesienia.
Zbiór opowiadań Andrzeja Te zmusza do pewnej refleksji, jednak nie sądzę, by odmienił czyjeś życie. Spodziewałam się „prania mózgu”, tego, że będę chciała zrezygnować z oglądania telewizji na zawsze. Na moje nieszczęście komedie romantyczne i seriale kocham nadal miłością bezgraniczną, ale teraz chyba bardziej dociera do mnie to, że rycerza na białym koniu nigdy nie spotkam. Mimo wszystko po „Dzieci TV” już ponownie nie sięgnę – książka nie powinna sprawiać, że czytelnik ma ochotę skonać jeszcze zanim dotarł do połowy.