Maria Czubaszek, Wojciech Karolak, Artur Andrus – Boks na ptaku, czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek i Karolak
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Ocena: 5/5
Gratka dla fanów specyficznego humoru Artura Andrusa i Marii Czubaszek. Zabawy językowe, ciekawe anegdoty i wnikliwe analizy otaczającej rzeczywistości – to wszystko znajdziemy w Boksie na ptak – książce-rozmowie trójki dobrych znajomych, przyjaciół, którzy mają podobne spojrzenia na świat i podobne poczucie humoru.
Nie każdy jest w stanie zrozumieć specyfikę absurdalnego humoru bohaterów książki. Nie każdy też może udźwignąć ciężar tej publikacji, najkrócej streszczaną w słowie: „wiele”. Wiele w niej autokreacji, mieszania rzeczywistości z fikcją, z plotkami. Czasem wątek się urywa, czasem aż nazbyt wiele dzieje się w czasie jednej dyskusji. Wiele jest odniesień do popkultury, czasów komunizmu i PRL-u, wiele jest diagnoz współczesności. Wiele jest żartów (nie każdy, niestety, wysokich lotów).
Artur Andrus w roli moderatora sprawdza się świetnie. Celnie dopytuje, jest równorzędnym partnerem w dyskusji, zresztą nie będę ukrywać, że jestem wielką fanką jego twórczości i mogę być pod tym względem nieco mniej obiektywna. Nie byłam jednak fanką Marii Czubaszek, co po lekturze tej książki się zmieniło. Wiele kontrowersji wokół deklaracji pani Czubaszek w świetle tej publikacji staje się jasne. Autokreacja, czy raczej świadoma selekcja w budowaniu wizerunku. Ale nie tylko to jest walorem tej publikacji. Wiele (znów to słowo!) fragmentów pozwala spojrzeć na otaczający nas show-biznes zupełnie inaczej.
Dodatkowym plusem jest wydanie e-bookowe, które współczesny mól książkowy może zabrać ze sobą wszędzie.
Czy ta książka zawiera głębię? Bez wątpienia. Czy każdy będzie czerpał równą przyjemność, jak ja z lektury? Nie sądzę. Jeśli ktoś zna twórczość Andrusa, postać Czubaszek w „Spadkobiercach”, i ich lubi, to się nie zawiedzie. Dla antyfanów niniejszej książki nie polecam. A poniżej przedstawiam przykład takiej autokreacji.
Fragment książki:
Przyjaźniłem się raczej z dorosłymi. Bardzo lubiłem sędziego Kocia, entuzjastę kina, które uważał za podstawową rozrywkę. Niestety wtedy w kinach obowiązywał zakaz palenia papierosów, więc jeśli mimo tego decydowaliśmy się czasem pójść na dobry film, w ogóle nie wchodziliśmy na salę, tylko paliliśmy, stojąc przed wejściem. Cóż to była za ulga przypomnieć sobie (moknąc czasem na deszczu!), że przecież można pójść do domu i dać popalić, siedząc w przepastnych, skórzanych fotelach. Włączaliśmy wtedy radio i nawet słuchaliśmy go, jeśli nie nadawało muzyki z płyt kompaktowych.
Któregoś dnia usłyszałem w wiadomościach, że w Europie jest wojna. Podobno Polska napadła na Niemcy, czy coś w tym rodzaju. Bardzo chciałem to zobaczyć, a rodzice ulegli mi w chwili słabości, tak więc wsiedliśmy na transatlantyk i po kilkunastu dniach przybiliśmy do warszawskiej Wisłostrady.
Poszliśmy do SPATiF-u i tam dowiedzieliśmy się od pana Frania, że polska husaria rozpędziła się na autostradzie A2 i uderzyła, buch! w Niemcy, a z drugiej flanki kawaleria zaatakowała Rosję. Miał być to blitzkrieg, ale ponieważ wojny nie wypowiedziano (pewnie przez ten pośpiech), więc sąd uznał ją za nielegalną i Polska przegrała. Dzięki temu uzyskała jednak pomoc w ramach planu Marshalla i stała się potęgą gospodarczą.
Warszawa po klęsce militarnej piękniała z dnia na dzień, a ja wkrótce poznałem prawdziwą, stuprocentową warszawiankę, Marysię Czubaszek. Ciągle jeszcze nie byłem dorosły, mimo że już sypnął mi się zajęczy wąsik, ale nie zważając na to, wziąłem z nią ślub.